Mandragon przyłącza się do akcji uhonorowania pamięci jam saheb Digvijay Sinhjiego, który podczas II wojny światowej wziął pod opiekę około tysiąca polskich dzieci z rodzin wysiedleńców do Związku Radzieckiego.
Indyjski monarcha i wielki przyjaciel Polski, jam saheb Digvijay Sinhji, mimo swojego szlachetnego czynu nie został w żaden sposób upamiętniony przez nasze państwo. Wizyta premiera RP Donalda Tuska w Indiach (6-8 września), będzie doskonałą okazją, by przypomnieć wielkie zasługi maharadży dla Polski i tym samym umocnić przyjaźń polsko-indyjską. Proponujemy, by jego imieniem nazwać jeden z warszawskich skwerów i by państwo polskie odznaczyło go Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.
Zapraszamy do podpisywania petycji w tej sprawie. Akcja jest inicjatywą Centrum Studiów Polska – Azja.
O Polsce usłyszał po raz pierwszy w latach 20., gdy mieszkając wraz ze stryjem w Szwajcarii, poznał bliżej sąsiada – Ignacego Paderewskiego. Rozmowy i dyskusje na temat Polski, które miały tam miejsce, zrobiły na młodym księciu takie wrażenie, że do końca życia czynnie interesował się jej losami. Jako jeden z dwóch hinduskich delegatów w gabinecie wojennym Wielkiej Brytanii poznał generała Władysława Sikorskiego.
Kiedy 24 grudnia 1941 r. Stalin wydał zgodę, by z ZSRR wyjechały osierocone polskie dzieci, polscy ochotnicy zaczęli ich szukać w sierocińcach. W Aszchabadzie, przy granicy z Iranem zorganizowano polski sierociniec, do którego trafiały dzieci z całego Związku Radzieckiego. Dużą rolę w jego utworzeniu odegrała słynna piosenkarka Hanka Ordonówna i jej mąż hrabia Michał Tyszkiewicz.[1]. Dzieci z okolic Samarkandy i Buchary w Uzbekistanie przewoził także wicekonsul z Bombaju, Tadeusz Lisiecki.
W 1942 w obecnym stanie Gudźarat, w Balachadi koło Jamnagaru, niedaleko letniej rezydencji maharadży, powstał Polish Children Camp, osiedle mieszkaniowe, w którym w sześćdziesięciu parterowych, krytych czerwoną dachówką, barakach nad zatoką Kaććh na Morzu Arabskim mogło mieszkać około tysiąca osób. Przewieziono tu także dzieci z obozu przejściowego w Bandrze na przedmieściach Bombaju, który zorganizwał konsul Eugeniusz Banasiński, przy współudziale żony Kiry Banasińskiej, kierownika placówki Polskiego Czerwonego Krzyża w Indii oraz z obozu w Kwecie. Osiedle to od początku było przeznaczone dla polskich dzieci, którym udało się wydostać z terenu ZSRR razem z armią Andersa. Maharadża, oprócz osobistego wkładu finansowego i własnej pracy, nakłonił także Izbę Książąt Indyjskich, aby przyjęła na siebie dobrowolne zobowiązanie utrzymania pięciuset polskich dzieci do końca II wojny światowej. W Delhi zostaje powołany Komitet Pomocy Dzieciom Polskim, na który składały się dobrowolne ofiary osób prywatnych oraz kwoty indywidualne zadeklarowane przez kilkudziesięciu maharadżów, którzy zobowiązali się do utrzymywania do końca wojny określonych ilości dzieci. Otworzono także rachunek bankowy pod nazwą „The Polish Children’s Account”, na którym zdeponowano wyjściową dotację w wysokości 50 tysięcy rupii. Znaczną sumę w wysokości 8500 rupii zebrał Indyjski Czerwony Krzyż. W skład tego Komitetu wchodzili między innymi: katolicki arcybiskup Delhi Thomas Robert, przedstawiciele Izby Książąt Indyjskich, przedstawiciel rządu indyjskiego w randze wiceministra kpt. Archibald Webb, a ze strony polskiej konsul Eugeniusz Banasiński.
Ponadto – niezależnie od swego zaangażowania w budowę osiedla – przez cały okres jego funkcjonowania wspierał dodatkowymi ofiarami pieniężnymi skromną kasę ośrodka. Powiedział dzieciom:
- Nie uważajcie się za sieroty. Jesteście teraz Nawanagaryjczykami, ja jestem Bapu, ojciec wszystkich mieszkańców Nawanagaru, w tym również i wasz.
Komendantem obozu został ksiądz Franciszek Pluta, który zorganizował go na wzór harcerski – poranna gimnastyka, apel w szeregach zwróconych w stronę Polski. Dla starszych dzieci zorganizowano szkołę. Nauczycielkami zostały kobiety ocalone z łagrów sowieckich, które wraz z dziećmi przybyły do Indii, m.in. Ordonka.
W relacjach ówczesnych dzieci, które miały okazję mieszkać w osiedlu, najbardziej podkreśla jednak wielkoduszność Jam Saheba, otwartość na polskich uchodźców, szczere zainteresowanie ich osobistymi problemami i radościami, gościnność, łagodność, spontaniczność, duże zaangażowanie w całe życie osiedla. Brał udział we wszystkich ważnych uroczystościach, spacerował po osiedlowych uliczkach, zaglądał do bloków dzieci i rozmawiał z nimi. Żywo interesował się polską kulturą.
Ze wspomnień mieszkańców polskiego osiedla wyłania się następująca sylwetka maharadży: ” …z kolejnego wyjazdu przywiózł sobie z Londynu Chłopów Reymonta, przetłumaczonych na język angielski. Książkę tę zaliczał do swych ulubionych lektur. Bardzo podobały mu się też nasze tańce i stroje ludowe.
Z wielkim zainteresowaniem oglądał też inscenizacje teatralne oraz różnego rodzaju pokazy i zawody sportowe. Praktycznie nie opuścił żadnej premiery. Potrafił szczerze bawić się na jasełkach, wzruszać perypetiami „Kopciuszka”, jak i głęboko przejmować losem „Kordiana”. Zazwyczaj przed przedstawieniem prosił o przetłumaczenie tekstu lub o dłuższe wprowadzenie. Reagował spontanicznie: widocznym wzruszeniem, śmiechem, oklaskami. Był naprawdę wdzięcznym widzem. Po spektaklu zapraszał młodych aktorów na uroczysty, wspólny podwieczorek, obdarowywał ich słodyczami”.
12 majaw osiedlu odbyło się uroczyste poświęcenie sztandaru hufca harcerskiego. Uroczystość zaszczycił swą obecnością również maharadża . Wręczając sztandar phm. Janinie Ptakowej, wygłosił piękne przemówienie, mówiąc m.in.:
- Jest to dla mnie i mojej żony wielki zaszczyt, ze zostaliśmy rodzicami chrzestnymi tego polskiego sztandaru. Niechaj te srebrne gwoździe, które wbijamy w drzewce tej flagi będą gwoździami wbitymi w trumnę wrogów wolności i waszych domów […].
- Zawsze pozostanę wierny i lojalny wobec Polski, zawsze będę sympatyzował z przyszłością Waszego kraju. Jestem pewny, że Polska będzie wolna, że powrócicie do waszych szczęśliwych domów, do kraju wolnego od ucisku. Duch Polski, który jest znany w całym świecie, jak długo pozostanie takim, jakim jest teraz, wywalczy wolność kraju. Ochraniajcie ten sztandar nawet życiem własnym, ponieważ natchnieni takim duchem zawsze pokonacie wszelkie przeciwności
- W historii Jamnagaru dzisiejsze wydarzenie pozostanie zawsze jako jedno z najpiękniejszych, które kiedykolwiek miało miejsce. Niech was Bóg błogosławi i pozwoli wrócić do prawdziwie wolnej i szczęśliwej Polski.
„Bardzo smutne było pożegnanie z maharadżą, po likwidacji osiedla w 1946 roku. Na dworzec kolejowy przyjechał osobiście. Żegnał się ze wszystkimi dorosłymi. Podchodził też kolejno do poszczególnych grup dzieci. Ze starszymi rozmawiał, młodsze głaskał lub przytulał do swego potężnego torsu. Widać było, że rozstanie sprawiało mu wielką przykrość. Wielce wzruszony, co chwila wycierał zwilgotniałe oczy. Może przeczuwał, ze rozstajemy się na zawsze. Taki to był ten nasz polsko-indyjski maharadża.”
Hindusi bardzo szybko nauczyli się mówić po polsku i wykorzystywali tę umiejętność w reklamach ulicznych, zachwalając: „dzimną lemoniadę, dudźio gazu, dudźio soku, warszacki lody, krakoski lody”. W Balachadi, gdzie później powstała szkoła wojskowa na miejscu poprzednich polskich baraków, wykładowca Anglik nie mógł zrozumieć, dlaczego lokalni Hindusi widząc Europejczyka, mówili do niego po polsku.
Niektóre dzieci po likwidacji osiedla w 1946 r. zostały przeniesione do Valivade, „polskiego” miasteczka w Indiach. Przeniesiono tam także dzieci z sierocińców w Karaczi Country Club i Malirze. Wojenną zawieruchę w tym i innych osiedlach przetrwało w Indiach około pięciu tysięcy polskich dzieci.
Źródło Wikipedia, Centrum Studiów Polska-Azja, ps
Proszę zobaczyć naszą stronę http://www.kresy-syberia.org aby się więcej dowiedzieć o historii Polaków deportowanych przez Związek Radziecki podczas drugiej wojny światowej.