Pamiętacie swoją ulubioną książkę z dzieciństwa? Może to była „Przygody Tolka Banana”, może komiksy „Kajko i Kokosz”, a może „Tajemniczy ogród” lub inna książka lub komiks. Jak jednak wyglądałoby dzieciństwo bez ani jednej książki, komiksu lub zwykłej kolorowanki? Na pewno byłoby znacznie nudniejsze, puste, bez radości i uśmiechu. Takie właśnie jest dzieciństwo wielu dzieci Laosu.
W Laosie mieszka ponad 6 milionów mieszkańców, z czego 24% stanowią dzieci w wieku 5-14 lat. Niestety zdecydowana większość z nich mieszka na wsiach, w regionach, dla których szczyt nowoczesnej technologii to elektryczność zapewniająca światło i pomagająca ugotować garnek kleistego ryżu. Nie wszystkie dzieci mają dostęp do edukacji. Większość z nich musi pracować na roli zarabiając w ten sposób na byt swój oraz swojej rodziny. Jeśli dziecko mieszkające na wsi, z daleka od znanej nam cywilizacji, ma odpowiednio dużo szczęścia, chodzi do szkoły, która jest raczej traktowana jako obowiązek aniżeli szansa na lepsze życie. Dzieci te uczą się ze starych, zużytych podręczników, zupełnie niezachęcających do nauki czytania i pisania. Często zdarza się, że młody uczeń nigdy nie posiadał na własność jakiejkolwiek książki, zwłaszcza takiej, która by fascynowała i była Tą właśnie ulubioną książką dzieciństwa. Ba, nigdy jej nawet nie trzymał w rękach.
Big Brother Mouse, pozarządowa organizacja Laosu, spełnia marzenie dziecka o kolorowej, zabawnej, inspirującej książce. Założona zaledwie kilka lat temu organizacja, wydała pierwsze książki dla dzieci w marcu 2006 roku. Część z nich napisana jest w języku laotańskim, inne są dwu języczne – po angielsku i laotańsku. Pracownicy Big Brother Mouse starają się jak najczęściej docierać do najdalszych, najbardziej odciętych od świata wiosek, spełniając za darmo marzenie każdego dziecka o ciekawej, inspriującej książce. Kto wie, czy dla niektórych dzieci właśnie taka książka nie stanie się impulsem do zdobycia godziwej edukacji i szansą na inne, lepsze życie.
Główne biuro Big Broter Mouse znajduje się w dobrze znanym zagranicznym turystom Luang Prabang. Oddziały działają też w Vientiane, Savannakhet, Udom Xai i Luang Namtha. Wszystkim tym, którzy chcą pomóc nawet w najmniejszy możliwy sposób, pracownicy organizacji proponują proste rozwiązanie: zakup przynajmniej jednej książki i podarowanie jej dziecku w odległym miejscu w Laosie. W ten sposób można z łatwością zmienić czyjeś życie.
O innych formach pomocy, włącznie z wolontariatem, można przeczytać na oficjalnej stronie internetowej: http://www.bigbrothermouse.com. Każda, nawet najmniejsza pomoc finansowa jest przeznaczana na publikacje oraz rozprowadzanie książek wśród najmłodszych mieszkańców Laosu. Do tej pory opublikowano już ponad 100 tytułów. Cena pojedynczej książki waha się w przedziale 10 000 – 25 000 Kip (3,36-8,40 PLN).
Witam, na początku chciałabym powiedzieć, że artykuł jest ciekawy i dobrze, że informuje nas czytelników o takiej inicjatywie. Uważam jednak, że napisanie „Na pewno byłoby znacznie nudniejsze, puste, bez radości i uśmiechu. Takie właśnie jest dzieciństwo wielu dzieci Laosu.” jest sporą przesadą. Byłam w Laosie i naprawdę o ile nie kwestionuję potrzeby tych dzieci do posiadania książek o tyle nie zgodzę się, że ich życie jest nudne, puste a przede wszystkim bez uśmiechu i radości. Sądzę, że każdy kto choć jeden dzień spędził w Laotańskiej wiosce wie, że kto jak kto ale dzieci potrafią sobie znaleźć zajęcie w każdej sytuacji, a ich zabawki owszem nie są na baterie i nie wydaja dźwięków, ale są i dzieci się nimi bawią. A śmiech dzieciaków słychać z daleka gdy tylko gdzieś pojawia się ich grupka.
Jest to po części „problem mandarynki”. Jeśli nie wiem, jak mandarynka smakuje, jak mogę jej pożądać? Nie mniej jednak, nawet dzieci na wojnie konstruują prowizoryczne zabawki, które rozwijają ich wyobraźnie i pomagają uciec do innego świata.
Nie pamiętam, czy jak dziecko marzyłem o komiksie zanim ujrzałem go pierwszy raz na oczy (elementarz mnie nudził). Jednak, gdy zobaczyłem już komiks, chciałem sam mieć chociaż jeden. Gdy mama za pomocą wielkich znajomości (była to połowa lat 80) załatwiła mi dwa komiksy, czytałem je bezustannie niezliczoną ilość razy – dzięki nim nauczyłem się dobrze czytać i rozwinęła się we mnie chęć do nauki i czytania. Jedna, dobra książka może więc naprawdę zmienić dziecko.
Czy w sytuacji gdy,jak autor wspomina, dzeci muszą pracować i ledwo mają jakiś posiłek książka rzeczywiście może być obiektem marzeń?