Od ponad roku nasi przyjaciele namawiali nas na wyjazd do Iranu.
Przez ponad rok udawało nam się skutecznie wymigiwać od tej podróży.
W końcu, mając w perspektywie szaro-burą zimę, postanowiliśmy pojechać.
O Iranie nie wiedziałam zbyt wiele, ot tyle co znalazłam w internecie, ale tak naprawdę nie przykładałam się do tego zbyt intensywnie. Wiedziałam, że na miejscu zostanę dokładnie „przeszkolona” na temat tego, „co każdy turysta o Iranie wiedzieć powinien”. Oby wszyscy mieli takich przyjaciół, którzy zadbają o swoich gości tak jak nasi.
Zacznę jednak od początku.
Na wyjazd zdecydowaliśmy się dwa tygodnie przed terminem wizyty. Wydawało nam się, że dwa tygodnie to dużo czasu, aby kupić bilety, zaplanować zwiedzanie i co najważniejsze zdobyć irańskie wizy.
I tu zaczęły się schody.
Nasi przyjaciele pracują w Iranie i zaraz po rozmowie o naszym przyjeździe wysłali dla mnie zaproszenie do Ministerstwa Spraw Zagranicznych Iranu w Warszawie (jest to normalna procedura wizowa obowiązująca przy udzielaniu wizy wjazdowej do Iranu). Tam miałam dostać numer, dzięki któremu konsul Iranu miał mi wbić stempelek do paszportu. Niby wszystko łatwe i proste, ale …. ale każda z tych instytucji ma dwa tygodnie na załatwienie sprawy, 2+2=4. Ja miałam tylko dwa tygodnie! Nie pomogło, że sprawa pilna, że bilet już kupiony. Tu dwa tygodnie i tu dwa tygodnie. (Mąż, pracujący w Emiratach Arabskich, miał dostać wizę w Dubaju w ciągu jednego dnia).
Trzeba czekać.
Nie doczekałam się.
Najpierw Dubaj
Do Emiratów Arabskich poleciałam bez wizy. W Dubaju wylądowałam 28 listopada o godzinie 2.00 w nocy. Tego samego dnia o godzinie 20.00 mieliśmy samolot do Teheranu. Rano, zaopatrzona w stosowne dokumenty, udałam się do Ambasady Iranu.
W dubajskim metrze jest zimno, klimatyzacja działa jak szalona, lodowate powietrze przenika przez każde ubranie. Nauczona doświadczeniem zabrałam ze sobą szal. I całe szczęście! Już w bramce ambasady dowiedziałam się, że jestem ubrana niestosownie i nieskromnie i niezgodnie z zasadami szariatu. Bo to, zgroza okrutna, mieć krótki rękaw i spodnie tylko za kolana i ta odkryta głowa!!! Kobieto, zakryj chociaż te włosy!!! Szal miałam w torebce i to mnie uratowało. Oddałam telefon na przechowanie wartownikowi i udałam się do stosownego okienka. Wyciągnęłam plik dokumentów – zaproszenie od przyjaciół, zaświadczenie o ubezpieczeniu medycznym, dwa zdjęcia, kopia biletu. Pan urzędnik popatrzył badawczo, wypytał i oświadczył, że mam zapłacić (wcale nie mało) i zrobić odciski palców. Ja i mój mąż.
Ha! Tylko że ja byłam sama, a mój mąż był w pracy. Nie było takiej możliwości żeby zdążył dojechać. Pokornie zgodziłam się na wszystko, tyle że bez odcisków palców męża. Urzędnik pokręcił głową – niemożliwe. Ja pokręciłam głową – możliwe. Przecież miały tu czekać na nas wystawione wizy. A ja mam czekać i jeszcze te skany palców? Oj, oj, coś tu jest nie tak, Przecież mają wszystkie dokumenty i zaproszenie … a ja mam te palce skanować?
To ja pójdę i zadzwonię, a on niech pójdzie i porozmawia w mojej sprawie, bo przecież te wizy miały być gotowe.
Wyszłam. Poszłam za róg, postałam w słoneczku i pogapiłam się na ludzi, skromnie zasłaniając nieobyczajne kostki u nóg torebką.
Urzędnik zamknął okienko i poszedł z kimś negocjować.
Po paru chwilach opatuliłam mocniej głowę szalem i ruszyłam w bój. Zdecydowanym tonem oświadczyłam, że rozmawiałam i wiza dla męża ma być bez skanowania.
Dobrze – usłyszałam – niech nam pani zeskanuje swoje paluszki, skoro już pani tu jest, a mężowi darujemy. Wizy będą gotowe w ciągu kilku minut.
Byłam tak miła i paluszki zeskanowałam. Wbito nam do paszportów wizy na 10 dni. Zapłaciłam, odebrałam telefon, zdjęłam szalik z głowy, zarzuciłam torbę na ramię odsłaniając nieobyczajnie kawałek łydki pojechałam się pakować.
Najważniejsze że mam wizy!!!
W Warszawie cały proceder trwa 4 tygodnie, tu zajmuje pół godziny. Trzeba tylko mieć ze sobą paluszki do skanowania, dokumenty i pieniądze.
Paszporty są, wizy są, szalik na głowę jest – lecimy!
Na lotnisku w Dubaju zaskoczyli mnie po raz pierwszy. Przed wejściem do samolotu wszystkie kobiety zaczęły nerwowo grzebać w bagażach i wyjmować szale. Stewardesy dokładnie sprawdzały czy nasze włosy znajdują się pod przykryciem. I tak już, zamotana w szal, pozostałam do końca pobytu w Iranie. Lecieliśmy liniami irańskimi. Lot trwał tylko 2,5 godziny, a mimo to podano gorący posiłek, sałatkę, bułeczki, serek, jogurt i deser. Byłam pod wrażeniem. Takiego posiłku nie dostaję lecąc innymi liniami 6 – 8 godzin.
Teheran
Po wylądowaniu na teherańskim lotnisku międzynarodowym, wszystko szło sprawnie, dopóki nie spytaliśmy (po angielsku) o możliwość otrzymania wizy po przylocie do Iranu. Pani popatrzyła nam głęboko w oczy i przeciągle, z lekkim niepokojem w głosie odpowiedziała – yesss.
Na pytanie ile kosztuje wiza, troszkę się zdenerwowała i po długim namyśle, spojrzała jeszcze głębiej w nasze oczy i z pełnym przekonaniem odpowiedziała – yeesssss.
Wszystko było jasne – mówi tylko po persku.
Kolejna osoba, zaatakowana pytaniem, również zaniepokoiła się okrutnie i również odpowiedziała, że yeeessss, ale za to w lotniskowym kantorze gdzie wymienialiśmy pieniądze, z językiem angielskim już nikt nie miał problemów. Przemiły Irańczyk nie dość, że wymienił, to jeszcze pomógł odnaleźć taxi i wytłumaczył kierowcy (po persku) gdzieżesz to my mamy życzenie dojechać.
Była godzina 1.00 w nocy i 60 kilometrów przed nami. Taksówkarz gnał jak oszalały, mimo że jego „maszyna” ledwie trzymała się kupy. U nas takich „zabytków” nie ma nawet na złomowisku. Ale nic to, byle dojechać w całości.
Teheran nocą jest brzydki. Beton, bloki, brak zieleni, mizernie oświetlony. W dzień Teheran jest jeszcze gorszy. A przecież to stolica. Mieszka w nim około 17 milionów ludzi ─ pół Polski w jednym mieście. Ile mieszka naprawdę, tego nie wie nikt.
Kierowca trafił pod wskazany adres dopiero za trzecim podejściem. Podobno to bardzo dobry wynik. Płacimy za 60-cio kilometrowy nocny kurs 60 złotych!!!!!! (mają chyba najtańsze taksówki na świecie) i nareszcie możemy iść spać. Jutro rano jedziemy do Isfahan.
(Dopiero przy wyjeździe z Iranu, dowiedzieliśmy się, że wizę wjazdową można kupić na lotnisku.)