Taki piękny hotel

Pierwsze spotkanie z Azją i z przemysłem turystycznym jest jak czołówka ze składem towarowym pełnym różnic kulturowych. Trudno się otrząsnąć.

Zawsze jest tak samo. Wysiadasz brudny, zakurzony i zmęczony, czujesz słony piasek zaschnięty na spoconej twarzy. Jest wściekle gorąco, przeklinasz w myślach słońce wypalające ci dziurę w mózgu, zatłoczoną ulicę, która trąbi, krzyczy i osacza z każdej strony. I masz dość. Masz gdzieś, że to Stambuł na granicy Europy i Azji albo Damaszek, Ash-Shām zamieszkały już pięć tysięcy lat temu czy Mumbai – brama Indii.

O nie, o tym w ogóle nie myślisz, nawet nie masz czasu, nie masz chwili pomyśleć. Już tłum ciekawskich, gapiów, tłum sklepikarzy i hotelowych naganiaczy pyta jak się nazywasz (your name, sir?), jak się masz (how are you, sir?), skąd jesteś (which country?). Tylko zdążysz wykrztusić Poland, a już słyszysz podniesione: „Holland, Holland! Good country, very good, very good sir„, ktoś cię poklepuje po ramieniu, „jestem Abdul, Rahul, Kumar”. Twój dobry przyjaciel i kumpel „good friend, buddy, yaar„, który ma dla ciebie wspaniały, cudowny, komfortowy, luksusowy, najlepszy w Indiach, pod słońcem, na świecie i we wszechświecie hotel. Jaki hotel: Taj, Palace i Grand.

– Drogi ten hotel?
– Tani, baba, taki tani i taki piękny, i czysty, ty zobaczyć, you see – Rahul kreśli w powietrzu wielki prostokąt, ciągnie za rękę, łapie za bagaż.
– Jak tani ten hotel? – nie ustępujesz.
– Bardzo tani, dużo tani, super tani, fantastic tani, great tani – Hindus nigdy nie odpowiada wprost.
– Ile kosztuje? – nie dajesz za wygraną.
– Tylko dla ciebie, najlepsza cena!! – Only for you, best price!! – Rahul zna swój fach – Specjalna cena, przyjacielu, dla pierwszego klienta! – Special price, baba, first customer, my friend!!- ale widzi już, ze przegina, bo rozglądasz się zniecierpliwiony dookoła.
– 600!! – wyrzuca z siebie wpatrując się intensywnie w twoją twarz.
– 50! – wykrzykujesz ze śmiechem
Rahul wie, że przesadził. Przecież zdążył wcześniej sympatycznie spytać, czy pierwszy raz jesteś w Indiach, a ty już wiedziałeś, że źle jest być pierwszy raz. Chociaż pierwszy raz myślałeś, że może to uprzejmie z jego strony jakoś tak zagaić zamiast od razu, prosto z mostu przystępować do biznesu. Powiedziałeś wtedy: tak, jestem first time India. W odpowiedzi zobaczyłeś szeroki uśmiech, tym szerszy im na większego, przestraszonego, zdezorientowanego i zmęczonego żółtodzioba wyglądałeś.

Ale teraz jesteś już trzeci raz India. Nie, nie trzeci, lepiej czwarty!
– Czwarty? – Rahulowi wyraźnie rzednie mina.
– Czwarty – kłamiesz z uśmiechem, tzn. tutaj to nie kłamstwo. Negocjacje biznesowe.

W negocjacjach najważniejsza jest wiedza o lokalnej cenie. Jeśli nie masz bladego pojęcia co dana rzecz może kosztować na Wschodzie, płacisz cenę własnej niewiedzy. I to słono. Jeśli nie wiesz, że turecka słodka bułka pod Araratem kosztuje 150 tysięcy (przed denominacją), to możesz zapłacić dziesięciolatkowi o twarzy aniołka 600 tysięcy. Jeśli siedzisz jak durny tylko w turystycznej dzielnicy Pokhary, nad pięknym jeziorem z widokiem na Macchupucharre, to płacisz za żarcie czy Internet pięć razy więcej niż w oddalonym o 10 minut centrum. Jeśli nie sprawdziłeś ile może kosztować taksówka z Mumbai Airport do Puny (jakieś 3-4 godziny jazdy), to zapłacisz dwie miesięczne pensje robotnika budowlanego.

Nikt z podróżująch na wschód od Stambułu, nie chce być frajerem, co się dał naciągnąć oszustowi. Inaczej biały turysta nie powie: „oszukać”, „okłamać”. I to łachmaniarzowi w podartych portkach z uśmiechem od ucha do ucha. Jaki to dyshonor! Oczywiście każdy z nas zastrzega, że chętnie dałby napiwek uczciwemu Hindusowi. Może wtedy się zmienią i nie będą z nas robić frajerów. Tak, tak, wspólnie poprawimy świat! Lepiej – zmienimy Indie!!

W radżastańskim Dżajpurze młody rikszarz przekonał mnie kiedyś do całodniowej wycieczki. Tylko dlatego, że obiecał nie wozić nas do żadnego sklepu, gdzie miałby prowizję nawet gdybyśmy nic nie kupili. Pięknie wywiązał się z umowy, mimo że przecież pojechaliśmy tam w końcu (sami niby chcieliśmy – to była nasza świadoma decyzja). No cóż, sprytny Hindus mówił to co chcieliśmy usłyszeć. Przecież tam jest tak duża konkurencja, tak dużo ludzi, a tak proporcjonalnie mało turystów, że każdy sposób jest dobry. Na uczciwego Hindusa również można się złapać.

Wszystkie stereotypy tak i ten o Hindusach – nacji naciągaczy – musiał kiedyś upaść. Raz jadłem obiad w rozpadającej się knajpce, daleko w bocznych uliczkach Pahargandżu, gdzie menu było tylko w hindi, a turysta bałby się dotknąć łyżki.  Przez roztargnienie albo upał zapomnieliśmy reszty za posiłek. To było z 350 rupii, nie mała kwota. Właściciel gonił nas pół ulicy z forsą. Za każdym razem, gdy jadłem w przydrożnych garkuchniach, gdzieś z dala od utartego szlaku, w miejscach gdzie nie było nawet menu, nigdy nie próbowano mnie naciągnąć.

Zazwyczaj na twarzach tubylców malowało się zdumienie pomieszane z przerażeniem, które szybko ustępowało zaciekawieniu.

A co tymczasem u Rahula? Zszedł do 200 za dwójkę i już pędzi przed siebie. Biegnie prawie. Nie ogląda się za siebie, spryciarz jeden. Częsta scena: naganiacz z turystami w biegu sprinterskim. Leci żeby jak najszybciej znaleźć się w hotelu, żeby tylko ktoś mu nie podebrał turystów po drodze i już mieć te 50 rupii w kieszeni (3 złote). Im udziela się gorączka, podekscytowanie Hindusa.
Ale ty już jesteś czwarty raz India. Ty jesteś właśnie tutaj, w tym niesamowitym miejscu. Dookoła dzieją się rzeczy fascynujące. Po co się śpieszyć, po co denerwować? Ty masz czas, yaar…

Be Sociable, Share!

    Podobne

    Komentarze

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

    *
    = 5 + 1

    This blog is kept spam free by WP-SpamFree.