Zostało mi niecałe dwa tygodnie do wyjazdu do Japonii. Na stałe. Wielu Japończyków uważa, że tam jest wszystko, czego potrzeba do szczęścia i muszę przyznać im trochę racji.
Zanim jednak wyjadę spełniać się jako „japońska żona”, powracam myślami do swojego pierwszego pobytu w Kraju Wschodzącego Słońca (termin Kraj Kwitnącej Wiśni jest wymysłem Zachodu i Japończycy sami nie nazywają tak swojego kraju). Było dokładnie tak, jak w filmie Sofii Coppoli „Między słowami”: szok kulturowy, onieśmielające neony w „krzakach”, wszechogarniający tłum w Tokio i duszne, upalne lato, którego wilgotny zapach czułam od wyjścia z samolotu do końca pobytu.
Choć miałam za sobą dwa lata studiowania japonistyki, szybko okazało się, że żadna teoria nie zastąpi praktyki. Na lotnisku Narita czy dworcu Tokio Ueno oczywiście większość informacji podawana była również po angielsku (w większych miastach to standard). Niestety, kiedy musiałam kupić bilet do małej wioski Nobeyama w biletomacie na dworcu Sakudaira okazało się, że maszyna prezentowała nazwy jedynie po japońsku, a znajomość około 1000 znaków kanji jest niewystarczająca…
Mili Japończycy
Podobnie jak w filmie Coppoli, wszyscy napotkani Japończycy byli nad wyraz uprzejmi. Aż chciało by się cytować głównego bohatera filmu: „short and sweet = very japaneese”. Należy pamiętać jednak, że to co Japończycy prezentuja „na zewnątrz”, jest manifestacją dobrych manier (np. nawet jeśli po japońsku potrafimy powiedzieć tylko „dzień dobry” i „dziękuję” każdy napotkany natywny użytkownik tego języka zapewni nas, że „świetnie mówimy po japońsku”…) i niekoniecznie równa się temu, co myślą… a wielu z nich uważa nas – gaijinów za ignorantów.
Gaijinem być
Gaijin to bardzo ciekawe słowo, zapisuje się je znakami na „z zewnątrz” i „człowiek” , jest to kolokwialna forma słowa gaikokujin, które oznacza „obcokrajowca”. Tego określenia używa się głównie, gdy mowa o ludziach rasy białej – w pewnym sensie może to być nawet wywyższające określenie w ustach Japończyków, uważających się przecież za „białych Azji”. Czasami jednak słowo to używane jest w bardzo negatywnych kontekstach, kiedy Japończycy pragną podkreślić ignorancję przybyszy z Zachodu, okazaną ich obyczajom lub etykiecie.
Japonia jest krajem monoetnicznym, więc gaijin, który z powodu urody rzuca się w oczy, do końca swych dni pozostanie gaijinem. Wydaje mi się jednak, że właśnie z tej perspektywy – przybysza z zewnątrz, Japonia jest najciekawsza. Mieszkanie tutaj wymaga zgody na wiele spraw, które na naszym kontynencie uznalibyśmy za absurdy. Wymaga zachowania własnego sprzeciwu tylko dla siebie, ewentualnie dla najbliższych i prezentowania na zewnątrz postawy, która niekoniecznie nam odpowiada.
Bycie gaijinem, czyli kimś obcym, kto niedługo wyjedzie, wiele upraszcza. Nikt nie będzie mieć o nic pretensji, w końcu mamy prawo nie wiedzieć, nie rozumieć, a to umożliwia nam bardzo ciekawe spędzenie czasu: wejście tam, gdzie tabliczki w języku japońskim wskazują „zakaz wtępu”, głośne rozmowy w metrze czy pociągu – Japończycy są wyrozumiali dla gaijinów, przecież na pewno nie rozumiemy po japońsku, więc skąd mamy wiedzieć, że czegoś nie wolno robić…
W Japonii na zakupach
Kolejna, tym razem praktyczna, sprawa przedstawiona w filmie Coppoli to japońska rozmiarówka… (doświadczenia moje i moich znajomych pokazują, że takie problemy są w wielu krajach Azji). Wciąż mam przed oczami scenę w windzie, kiedy postać grana przez Billa Murraya jest średnio o głowę wyższa od Japończyków… Właśnie tak szukałam swoich kolegów ze studiów – zadzierając głowę w górę i patrząc na wystając powyżej tłumu jasne czupryny. Poszukiwania biustonosza w polskim rozmiarze 80 C lub D spaliły na panewce…, no chyba, że w sklepie z odzieżą dla matek karmiących… ubrania w rozmiarach M czy L szybko zamieniają się tutaj w XXL…, ale w końcu co kraj, to obyczaj. Jeśli sprobujemy kupić Japończykowi w Polsce zimowe obuwie, okaże się szybko, że nasza rozmiarówka nie umożliwia zakupu obuwia męskiego w rozmarze 39, więc pewnie Japończykom u nas też nie jest łatwo. Jeżeli jednak w jakimś języku albo nawet tylko z pomocą gestów uda nam się nawiązać komunikację ze sprzedawcą, inaczej niż choćby w Polsce czy np. Indiach, możemy mieć pewność, że ekspedient nie oszuka nas, a i da z siebie wszystko, byśmy wyszli ze sklepu zadowoleni.
Japończykom bardzo zależy, żebyśmy my – gaijini mieli dobre zdanie na temat ich kraju i szerzyli pozytywne opinie o nim za granicą. Dlatego można liczyć na specjalnie zniżki, pomoc i upominki od obsługi, choć oczywiście wszystko zależy także od naszego nastawienia… Moje doświadczenia pokazują, że nawet niewielka znajomość japońskiego w połączeniu z uśmiechem i otwartością gwarantują miłą obsługę i pomoc w każdej sytuacji.
Zachwyt gaijina
I na koniec wrażenie jakie wyniosłam z kina po obejrzeniu „Między słowami” – Japończycy, choćby i nawet tylko pozornie byli poukładani, są tacy opanowani i spokojni… i tak bardzo im tego zazdroszczę. Będąc tam na stałe, mam nadzieję się tego nauczyć. Sofia Coppola doskonale uchwyciła to, w jaki sposób gaijini próbują odnaleźć siebie w Japonii, która jest doskonałym miejscem do takich poszukiwań, ponieważ można być pewnym, że nikt w niczym nam nie będzie przeszkadzać. Japończycy żyją tak, by nie przeszkadzać innym. Pod warstwą uniformów i kurtuazji kryją się niezbadane pokłady ciekawych osobowości i talentów – tak samo jak pod powierzchowną masową japońską pop-kulturą są skumulowane lata samurajskiej dyscypliny i tradycji buddyjskiej czy shintoistycznej. Potrzeba jednak wytrwałości, czasu i skupienia, by do nich dotrzeć.
Pierwszy pobyt w Japonii zostawia w gaijinie zachwyt często niezrozumiałymi znakami, smakami, zapachami, przepięknymi widokami, sympatycznymi ludźmi, ale także świadomość, że jesteśmy tu obcy i ten kraj dla nas też taki jest. Mimo to, nie chcemy stąd wyjeżdżać…
Bardzo ciekawy opis. Nie mogę się doczekać podobnych wrażeń. 6 sierpnia będę obchodził 30ste urodziny i chcę, aby to był mój pierwszy dzień w Japonii :)
Tak ci zazdroszczę :). Moim marzeniem jest wyjazd do Japonii , a twój wpis tylko umocnił mnie w przekonaniu , że ten kraj jak i sami ludzi są wspaniali :). Cóż na razie niestety jest to bardzo odległe marzenie . Dopiero kończę w lipcu swój kierunek studiów , języka japońskiego nie znam wogule tylko angielski b.dobrze . Chciałbym zacząć filologie japońską i w przyszłości odwiedzić ten z pewnością piękny kraj , może nawet na dłużej :))) . Dziękuję ci za twój wpis i Pozdrawiam gorąco .
Oczywiscie, cudzoziemiec to zawsze cudzowziemiec. Chodzilo mi raczej o to, ze jednak w przypadku „zoltych” cudzoziemcow przynajmniej moi znajomi Japonczycy uzywaja raczej nazw narodowosci niz slowa „gaijin”, np. pracujacy u mojego meza Chinczycy zawsze okreslani sa jako „Chinczycy”, a mieszkajaca w sasiedztwie Filipinka, zawsze jest „Filipinka”, nie slyszalam, zeby ktokolwiek okreslil ich slowem „gaijin”. Za to mnie nikt nie okresla jako „Polka” tylko zawsze „gaijin”, co grzeczniejsi „gaijinsan”. Japonia z perspektywy „gaijina” jest najpiekniejsza, i ja tez czesto wykorzystuje swoja twarz, kiedy zdarzy mi sie zrobic cos nie tak. Ale wszystko ma zawsze dwie strony… A gdzie Cie ta drogowka zatrzymuje? Moze to dosc blisko mojej wsi, zeby sie na gaijinska kawe umowic? Pozdrawiam.
Oj, zapewniam cie Olu, ze czarny cudzoziemiec, czy nawet zolty cudzoziemiec to tez gaijin, wiec mowienie, ze to glownie o ludziach rasy bialej, to nie do konca prawda. Nawet przeciez obcokrajowcy japonskiego pochodzenia okreslani sa potocznie jako gaijini.
Bycie gaijinem to swietna sprawa, bo mozna robic co sie chce i jak sie chce i nikomu to nie przeszkadza, bo oczekuja od ciebie ignorancji i gaijinskiej durnoty. Sama zawsze uzywam tego wyjscia kiedy mnie drogowka zatrzymuje. A jak widza blond glowe za kierownica, to niestety zatrzymuja dosyc czesto :-)