Kurczak, kura, kogut. W każdym dużym mieście na Filipinach każdy ma przynajmniej jedną sztukę. Na wsiach przypada sztuk kilka, jeśli nawet nie kilkanaście na jednego mieszkańca. Kury hoduje się dla konsumpcji własnej, bądź sprzedaży. Koguty – tu bywa różnie i wynika to głównie z jednego z najbardziej popularnych zajęć na wyspach, którymi są urastające do miana sportu narodowego – walki kogutów.
Koguty zaczynają swoje kukuryku wcześnie, bo w okolicach 4.00-5.00 nad ranem, kończąc grubo po 24.00.
Nadają więc 20-21 godzin na dobę, czyli praktycznie bez przerwy. Jeśli przemnożymy pojedyncze kukuryku przez ilość kogutów w pojedynczym gospodarstwie domowym, dochodzimy szybko do jednego odgłosu piania najrzadziej co 5-6 sekund. Gdy posiada się sąsiadów z prawej i lewej strony, częstotliwość kukuryku zmienia się na częstotliwość od 3 do 4 sekund. Dla kogoś, kto chce pospać w jakimkolwiek czasie dnia i (prawie jakimkolwiek) nocy, jest to dość trudne, no chyba że szybko przyzwyczaimy się do tego popularnego odgłosu.
Nawet jeśli przeniesiemy się do Manili. Stolicy i największej metropolii kraju, nie uciekniemy od piania koguta. Zawsze pojawi się ktoś, kto będzie hodował przynajmniej jednego koguta na balkonie, na dachu, w przydrożnej klatce, słowem gdziekolwiek, gdzie znajduje się chociaż kawałek wolnej przestrzeni.
Kukuryku jest więc zdecydowanie najpopularniejszym odgłosem na Filipinach, bardziej popularnym od trąbienia, które choć jest tu częste i działa na zasadzie sygnału ostrzegawczego „jadę, więc trzymajcie się z daleka”, to jednak ustępuje pianiu koguta.
Na wsiach czasami można spotkać kogucie farmy. Hoduje się tam koguty, które później eksportowane są na cały kraj (największa ich część idzie do Manili), gdzie używane są do wspomnianych walk kogutów. Wyhodowanie takiego koguta to nie jest łatwa sprawa. Proces „uczenia” trwa dwa lata, a koszt tak wyszkolonego egzemplarza waha się od 4,000 do 6,000 peso (300-450 zł).
A co robi się z kogutem, który przegrał walkę? To samo co z tym, który do tej walki nie stanął – gotuje i zjada. Na talerz trafia absolutnie każda część – od kurzych stóp, przez krew zlewaną do naczynia zaraz po ubiciu, po samą głowę. Nawet wnętrzności odbytowe trafią tutaj na stoły. Nic nie może się zmarnować. Popularnym przysmakiem filipińskim są także jajka z zarodkami embrionu kurczaka. Obieramy skorupkę, posypujemy solą i „masarap”, czyli pycha, jak mówią tubylcy.