Małymi kroczkami zbliża się wiosna, a więc najwyższy czas zaplanować wakacje. Ponieważ mam przyjemność poznawać teraz archipelag indonezyjski (studiując na stypendium Darmasiswa), jako cel letnich wypadów polecam właśnie Indonezję. Jednak oprócz opanowania mowy ciała i bogatego, międzynarodowego słownika gestów, żeby móc się skutecznie komunikować z tubylcami i oszczędzić sobie sporo irytacji warto zdać sobie sprawę z kilku istotnych różnic kulturowych.
Różnice kulturowe
Przede wszystkim Indonezyjczycy to naród kolektywistyczny, ponad wszystko cenią sobie relacje interpersonalne. Grupa, w której żyją jest najważniejsza, z nią bardzo często i w ogromnej ilości dzielą się wszelkimi informacjami. My natomiast wolimy ograniczyć komunikację tylko do mniejszych, bliższych i wybranych grup, dzieląc się informacjami tylko jeśli jest to konieczne. Dzielenie się informacjami nie jest jednak wścibstwem, powolutku tworzy więź opartą na wzajemnym zaufaniu. Dlatego żeby również z nami móc stworzyć więź Indonezyjczycy zadają mnóstwo mniej lub bardziej dociekliwych pytań. Tradycyjny zestaw skąd jesteśmy, czy już jedliśmy, gdzie mieszkamy, czy mamy chłopaka, czy mamy męża, czy mamy dzieci, czy mamy pracę itp. nie powinien nas dziwić.
Każdy swoją osobowość kształtuje w grupie, z którą utożsamia się najmocniej i jej wartość ceniona jest ponad wartość jednostki. Dlatego takie zdziwienie wywołuje wśród naszych wykładowczyń, gdy pojawiamy się gdzieś osobno lub na siebie nie poczekamy, na co często zwracają uwagę. Gdy przychodzimy na wykłady pojedynczo od razu pojawia się pytanie o resztę. Tutaj każdy zwraca uwagę na drugą osobę, myślenie kategoriami „ja” jest całkowicie obce. Inaczej nie poradzono by sobie, jedna osoba uzależniona jest od kilku kolejnych i tylko pracując w grupach osiąga się sukces. A żeby grupa przetrwała, muszą utrzymać w niej harmonię, starając się unikać gwałtownych dyskusji i konfliktów. Może też dlatego nie spotkałam jeszcze poirytowanego Indonezyjczyka (z jednym wyjątkiem), najczęściej są oni oazą spokoju. Nawet jeśli wewnątrz gotują się ze złości, trudno jest to po nich poznać. Jedynym wyjątkiem był pracownik hotelu w Sape na Sumbie, który za spędzenie w pokoju dwóch godzin wymagał od nas zapłaty za całą dobę, czego oczywiście się nie doczekał i zareagował bardzo ostro. Może usprawiedliwiał go trochę fakt, że atmosfera w Sape była bardzo napięta, a powietrze można było ciąć nożem (lub bardziej adekwatną do tej chwili maczetą), co zilustrowała przejeżdżająca obok ciężarówka pełna krzyczących i wymachujących meczetami i flagami ludzi (protestowano przeciw zamknięciu kopalni na jednej z sąsiednich wysp).
Wyjątkiem jest podobno Papua, gdzie bez wyraźnego powodu, tak jak Forrest Gump wyszedł pobiegać, Papuasi wyciągają maczetę dobitnie wyrażając swoje zdanie. Jednak według mnie mieszkańcy pozostałych wysp są pogodni i nastawieni pokojowo. Dlatego kiedy na przykład kupiony za setki tysięcy rupii bilet na autobus z Denpasar (Bali) do Labuan Bajo (Flores) zagwarantował nam miejsce jedynie na dachu, kierowca musiał być mocno zaskoczony, gdy na jego propozycję ściśnięcia się we trójkę na jednym fotelu zareagowałam bardzo głośno i gwałtownie. „No problem, no problem!”. Przecież najważniejsze jest to, że pojadę, prawda?
Mówiąc o ścisku warto wspomnieć o przestrzeni. Pojęcie przestrzeni – zarówno tej osobistej, jak i domowej także jest tutaj rozumiane nieco inaczej. Indonezyjczycy bardzo łatwo przekraczają naszą „przestrzeń osobistą” – dotykają, głaszczą po rękach, podchodzą czasem bliżej niż byśmy tego chcieli, co może powodować, że poczujemy się niekomfortowo. Podobnie w domu, my chcemy mieć swój kawałek podłogi, gdzie będziemy mogli cieszyć się swobodą i samotnością. Indonezyjczycy z powodzeniem zadowolą się mniejszą przestrzenią, dzięki temu mogą być bliżej siebie, samotność to dla nich abstrakcja. Nie bądźmy też zaskoczeni, kiedy zaprosimy Indonezyjczyka do domu – wizyta może się znacznie przedłużyć. Co z naszym wysoko rozwiniętym europejskim terytorializmem może prowadzić do dość niezręcznych sytuacji. Mieszkańcy wysp nie przywiązują takiej wagi do przestrzeni i barier, które są dla nich mniej istotne.
Mniejszą wagę przykładają też do posiadanych „dóbr materialnych”, często i łatwo dzielą się tym, co mają. Doskonałym przykładem jest Hary z Wonosobo – couchsurfer [osoba udostępniająca darmowy nocleg – red.] (chociaż głównie gospodarz domu), którego gościnność można by podawać za jej definicję w Encyklopedii Britannica. Oddzielny pokój dla couchsurferów, wyżywienie lepsze niż w niejednym hotelu, przygotowana dla podróżników mapa oraz garść porad o tym, co warto zobaczyć. Dla nas, europejczyków (pomimo, że podobno Polacy są wyjątkowo gościnni) jego gościnność była wręcz przytłaczająca. Warto też pamiętać, że goście zapraszani są do stołu pierwsi, a dopiero po nich jedzą gospodarze. Dlatego grzecznie jest nie zjeść wszystkiego i nie zastawić pustych naczyń.
Mowa ciała
Kiedy natomiast powstanie już pierwszy zalążek zaufania i dojdzie między nami do konwersacji trzeba pamiętać, że zrozumienie, co tak naprawdę Indonezyjczyk chciał nam powiedzieć i ominięcie niepotrzebnych nieporozumień zdecydowanie ułatwia zaobserwowanie „jak” coś zostało powiedziane. Mieszkańcy Indonezji oczekują od rozmówcy, że ten doskonale wie, co chciano mu przekazać i nie wymaga to od nadawcy dłuższej wypowiedzi. Jedno słowo może wyrażać tutaj dziesięć, a większa część informacji przekazywana jest raczej niewerbalnie. W zachowaniu, gestach, wyrazie twarzy, ruchu oczu i intonacji. Czasem tylko pozostała cząstka wyrażana jest werbalnie. Jednak nawet wtedy może ona wymagać „czytania między wierszami” i rozszyfrowywania metafor, podczas gdy my oczekujemy prostych i jasnych komunikatów. Na przykład, czy cena za pokój w hotelu zawiera śniadanie.
Indonezyjczycy nie lubią odmawiać, więc kiedy wraz z grupą znajomych nocowaliśmy na polskiej misji w Ruteng (Flores) jedna z sióstr, którą zapytaliśmy o to, czy jest dla nas przewidziany obiad, czy raczej powinniśmy wyjść poszukać otwartego w Boże Narodzenie warung muslim [mała gastronomia prowadzona przez muzułmanów] odpowiedziała skrępowana, że musi najpierw zapytać siostrę przełożoną. Po odczekaniu bez żadnej informacji ponad godzinę stwierdziliśmy, że oznacza to raczej brak obiadu i powinniśmy upolować otwartą jadłodajnie.
Dlatego, kiedy my pocimy się starając się wszystko dokładnie wytłumaczyć, Indonezyjczyk może pomyśleć, że ma do czynienia z niezbyt rozgarniętą osobą – przecież jego podniesione wysoko brwi wyjaśniają wszystko. Dużą wagę przykładają także do atmosfery, więc bezwzględnie należy się szeroko uśmiechać! Jednak nie zawsze szeroki uśmiech, jaki widzimy na twarzy Indonezyjczyka jest wyrazem radości. Jeśli pytamy o coś niewygodnego albo skarżymy się na organizację zajęć, koordynatorki programu (Darmasiswy) – reagują na nasze słowa głównie nerwowym chichotem i uśmiechem od ucha do ucha. Często śmiech oznacza więc zakłopotanie i stres, co nieco komplikuje sytuacje, szczególnie kiedy próbujemy odnaleźć drogę do domu.
Czas to pieniądz?
Bolesna może być także różnica w interpretowaniu czasu. Podczas gdy my skupiamy się na wykonaniu dokładnie i szybko jednej czynność, starannie ją wcześniej planując i „zarządzając” naszym cennym czasem, Indonezyjczyk zacząłby w tym samym czasie kilka innych, według niego równie ważnych. Dla nas liczy się efektywne i szybkie osiągnięcie celu, dla Indonezyjczyków liczy się proooooooces. Ważniejsze są interakcje z innymi ludźmi niż skupianie się jedynie na pracy. A proces może trwać i trwać, i trwać, i jeszcze trochę potrwać. Pozostaje powtarzać sobie w duchu sabar (cierpliwości!). Przykładem – cieknący kran w moim wynajmowanym mieszkaniu. Od zgłoszenia usterki właścicielce do jej naprawienia minęły dwa tygodnie. Odmierzane kapiącymi kropelkami wody, które zamieniły się wkrótce w rwący strumień. W tym czasie pan złota rączka pojawił się kilka razy, wypił kawę, zapalił papierosa, obserwując lejącą się wodę i pewnie dumając nad rozwiązaniem problemu. Usprawiedliwieniem jest powiedzieć jam karet.
Czas jest gumowy, elastyczny, a tak poza tym to mało istotny. Dlatego trzeba przyzwyczaić się do ciągłego spóźniania, które nie jest tutaj oznaką braku szacunku, po prostu czas płynie dla Indonezyjczyków innym tempem, którego nasze zegarki nie potrafią zmierzyć.
Warto jednak zostawić zegarek w Polsce i mimo wszelkich różnic kulturowych, tych wymienionych i tych, których jeszcze nie dostrzegłam, przyjechać na archipelag poszukać ich samemu. Czas rozciąga się tutaj jak guma, a ludzie nie znają pośpiechu. Za to doskonale wiedzą co oznacza gościnność i pogoda ducha.