I.N.D.I.A.
Jako wychowanek późnego socrealizmu, karmiony kaszką Bebiko, marzący o własnym Wigry 3, również polskich celebrytów czasu przełomu podobnie jak Dynastie i gumy Turbo, traktuję jako znak czasu; wichry przeszłości oraz powiew sentymentu.
Tadeusz Ross, pseudonim konspiracyjny Zulu Gula, zwykł powtarzać, że ‘Polska to bardzo ciekawa kraj’ – zaiste przybysz (słowo immigrant w ówczesnych czasach znane było jedynie z coraz śmielej pojawiających sie w TVP amerykańskich produkcji) z dalekiego kraju znalazłszy się w rzeczywistości wczesnej demokracji miał do przekazania szereg interesujących faktów, którymi raczył dzielić się z kilkunastoletnim, nierozumiejącym zbyt wiele z socjalno-politycznego bełkotu, mną.
Lata później stałem się imigrantem w kraju, który jeśli ktoś stwierdzi, że przypomina państwo Zulu Gula, nie byłbym w stanie się sprzeciwić. Dane mi było mieszkać tu i ówdzie, czy to podróżując czy pracując, lecz nigdy i nigdzie nie spotkałem się ze zjawiskami równie niecodziennymi, niezrozumiałymi, pozbawionymi logiki, których mój mózg przykryty blond fryzurą nie jest w stanie w żaden sposób odgadnąć. Hindusi wynaleźli znakomite, dokładnie odpowiadające rzeczywistości hasło: Incredible India. Ja, wieczny oportunista i abnegat, a jednak dobrowolnie skazany na indyjską rzeczywistość, próbujący ją zinterpretować, choć nigdy zaakceptować, rozszyfrowałem już nazwę kraju INDIA – I’ll Never Do It Again. A jako że od czasu, gdy na lekcji wychowawczyni zabroniła mi komentować słownie, zacząłem pisać. Niniejszym daję początek cyklowi Karino – Notek z Frontu.
Bieda
Jak powszechnie wiadomo, wielkie, zacne i powszechnie szanowane organizacje międzynarodowe uzurpują sobie prawo do wszechwiedzy i ustanawiania wszechpraw panujących we wszechświecie. Nie ma z tym problemu, dopóki wszystkim pasuje to, o czym Superagencja prawi. A nawet jak niektórym nie pasuje, to albo siedzą cicho albo krytykują pod nosem (patrz ostatnie decyzje Komitetu Noblowskiego) albo… właśnie! I tu dochodzimy do sedna!
Granica ubóstwa według ONZ wynosi 1USD/dzień/człowiek. Dyskusyjne? Oczywiście, jednak większość świata nad taką sobie decyzją przeszła do porządku dziennego – świat uprzemysłowiony „uśmiechnął się” pod nosem odrywając się na chwilę od laptopa, komentując, że ‚przeca nie ma nikogo, kto za tyle żyje’, a świat trzeci z porównywalnym uśmiechem parsknął, że ‚przeca u nas (też) nie ma nikogo, kto za tyle żyje’, po czym kontynuował swoje poszukiwania chrustu na opał, gdyż nadchodząca pustynna noc zapowiadała się wyjątkowo chłodno.
Jest jednak na świecie kraj, któremu decyzje ONZ nie w smak.
Sprytni Hindusi, bo o nich w końcu mowa, wzięli kalkulatorki i liczydła, przekalkulowali, przemnożyli i wyszło im że… 70% narodu żyje poniżej uchwalonego progu. A Indie jakie są – każdy widzi – im bardziej fakty przeczą naszym teoriom, tym gorzej dla faktów. Ustanowiono więc rządowym rozporządzeniem własny próg ubóstwa. Stwierdzono, że „to nasze, przez nas zrobione i to nie jest nasze ostatnie słowo” i siuuuupppp… wystrzelono z liczbą 10 rupii indyjskich /dzień. Tutaj oszczędzę Szanownej Komisji konieczności przeliczania – to jest około 70 groszy albo 20 centów. Co można za to kupić? – padnie pytanie – otóż nie będę złośliwy i nie powiem krótko ‚NIC’, jako że szczęśliwy posiadacz podobnej fortuny może sobie zafundować do wyboru: 1 bilet autobusowy wewnątrz Delhi, 2 przejazdy dzielonymi rikszami, do których wchodzi po 15 osób naraz, 2.5 małych herbat, 1.2 papierosa Gudang Garam lub 10 pudełek zapałek.
W ten oto sprytny sposób rząd indyjski stwierdził, że „u nas nie jest tak źle, a te głupie ONZ-ty mogą sobie dalej gadać, że 70% nas jest biedna! Prh! Żadne 70% tylko 20%!!! I co Pan nam zrobi?!?!”. W ten o to sprytny sposób… pozostało 300 mln ludzi żyjących za jedyne 10 INR dziennie…..
Lecz zanim Szanowna Komisja zacznie rozdzierać szaty i psioczyć na ekstrawaganckich ekspatów wydających na drinki jednego wieczora roczne pensje niektórych mieszkańców kraju, proszę o uwagę: to nie jest tak, że tutaj ludzie umierają z głodu! W zasadzie nie znam ŻADNEGO przykładu ludzi z dochodami choćby zbliżonymi do cytowanych. Dlaczego ów szubrawiec i wyprany z emocji drań tak myśli? Zróbmy małe badanie:
Powszechnie wiadomo, że żebranie w Indiach potrafi być niezłym interesem, więc tę grupę pomijam. Obskurni chłopaczkowie mający własne „zakłady”, takie jak np. przydrożne wulkanizacje znajdujące się dosłownie co kilkaset metrów cieszą się niezmiernym powodzeniem – co parę minut ktoś zawita by dopompować koła i rzuci 10 rupii napiwku. Za dnia zbierze się kilkaset, co da kilka-kilkanaście tysięcy miesięcznie.
Moja służąca zarabia kokosy, jako że należy do… ekhm… związku!!! Dostaje 1500INR miesięcznie, a podobnych mieszkań do sprzątnięcia ma kilka. Dalej, mamy całą masę przeróżnych przedsiębiorców – kowali, ślusarzy, stolarzy, wspomnianych wulkanizatorów, czy sprzedawców orzeszków i wody-kranówy. Dochodzi nawet do tego, że w Dharavi – największym slumsie w Azji, w blaszanych miniaturowych mieszkankach, ludzie mają nie tylko telewizję, ale też… klimatyzację!
Tutaj wychodzi subtelna różnica między Indiami a Polską – w porównaniu do naszej pięknej ojczyzny, nie sposób w okolicy znaleźć pijanych w sztok meneli czy ćpunów zbierających „na bilet”. Każdy orze jak może, a wspólnym mianownikiem tego całego rynku jest fakt całkowitego braku jego formalnej rejestracji, co stanowi podłoże do statystycznych wyliczeń oficjeli. W Indiach działalność gospodarcza (jakże to dumnie brzmi…) prowadzić może każdy, bez zbędnych formalności, do pewnego pułapu finansowego, na tyle wysokiego, że przeciętny przedsiębiorca uliczny, rikszarz czy sprzedawca nigdy się tym nie zainteresuje. Są jednak wyjątki, do których prowadzi powszechna w narodzie akceptacja i pochwała dla znienawidzonych u nas ‚prywaciarzy’ – coraz więcej jednostek odnosi rzeczywisty sukces, wyrywa się z biedy i dołącza do eksplodującej klasy średniej – na dziś dzień ocenia się jej liczbę na 300 mln osób, a wskaźniki rosną.
KAROL KROCHMAL
mega dobre;) prosimy o wiecej!!!
Zaprawde zaprawde dobrze prawisz….
Witam siebie i wszystkich innych…
Bieda jest tylko jedna, ale postrzeganie biedy jest tysiące. Każdy inaczej biedę rozumie w zależności od miejsca zamieszkania i… pojemności portfela, bo co by nie mówić nie ma ludzi zerowym dochodem.
ps. Karol, witamy na Mandragonie :)