Islam i kamienowanie

Dezinformacja dotycząca islamu (albo właściwie islamów) w Polsce sięga już zenitu, łącznie z oficjalnymi, podpisanymi przez autorów, odezwami, wzywającymi do mordowania muzułmanów.

Fot. Peggychoucair
Fot. Peggychoucair

Nie będę epatować własnymi opiniami, bo głos mój zaginąłby wśród głosów milionów rodaków, którzy mają swoje zdanie o uchodźcach i chętnie się nim dzielą na wszystkich możliwych forach.
Postaram się podejmować tematy, które są z islamem związane albo się je powszechnie za takie uważa. Wspomnę dzisiaj krótko o kamienowaniu – w związku z ostatnim kamienowaniem w Afganistanie, które słusznie zbulwersowało opinię publiczną na całym świecie.

I w samym Afganistanie też.

I to pewnie jest największą niespodzianką.

Otóż kamienowanie nie jest wcale karą zalecaną przez Koran – podobnie, jak kara śmierci przez chrześcijaństwo.

Co nie oznacza, że się go w niektórych krajach nie stosuje – są mufti, którzy wydają fatwy uzasadniające tę karę (a fatwy, jak wiemy, obowiązują tylko lokalnie), jak i tacy, którzy jej zakazują. A w Iranie kamienowanie ma nawet swoje poczesne miejsce w kodeksie karnym, łącznie z detalicznymi opisami, jakie kamienie powinny być używane do przeprowadzenia kary. Iran znany jest z tego, że łamie prawa człowieka, uzasadniając to islamem – i jest to zabieg oczywisty.

W Afganistanie ukamienowanie wprowadzili talibowie. Nigdy wcześniej na tym terenie kara ta nie obowiązywała. Mimo, że Afganistan jest bardzo konserwatywnym krajem, w którym również dyskryminuje się kobiety (a zwłaszcza ofiary przemocy domowej, na szczęście działa niemało organizacji non-profit, które walczą z tą tendencją), nie posunął się jednak do usankcjonowania kamienowania. Kiedy rządy przejęli talibowie, wprowadzili własną wizję prawa, które nazwali „szariatem”.

Większość krajów islamskich nie zawiera w swoich kodeksach tej kary, uważając ją za nie islamską. Muzułmanie tak zwanego głównego nurtu są jednym głosem przeciwko niej.
Nie, nie jestem apologetką muzułmańską. Poznałam wielu radykałów, łącznie z takimi, którzy nie podali mi ręki na powitanie, bo jestem kobietą. Nie podoba mi się to, ale na co dzień obracam się w towarzystwie muzułmanów nieradykalnych, umiarkowanych, niektórych dość tradycyjnych, innych mniej, dla których takie gesty odrzucenia są absurdalne.
Choć, co ciekawe, rozumieją je, znają ich pochodzenie, uzasadnienie, bo są to gesty z bardziej konserwatywnych miejsc. Tam, gdzie nie było, z wielu powodów, styczności z innymi kulturami..
Do takich miejsc z pewnością nie należą Syria czy Irak.

Syryjczycy, Irakijczycy to świetnie wykształceni ludzie, których z kraju wygnała wojna. To muzułmanie uciekający przed owym radykalizmem i barbarzyństwem. To ofiary terroryzmu, który wykorzystuje to, co mu zapewni łatwiejszą rekrutację: wiarę w życie wieczne, bycie wybrańcem, władzę.
Bardzo to zgubna kombinacja i potężne źródło kontroli. Jeśli się do tego dołoży pieniądze (ISIS jest w tej chwili najbogatszą organizacją terrorystyczną na świecie, dzięki przejęciu źródeł ropy w Iraku), efekt może być piorunujący. Tego świadkami jesteśmy wszyscy.
Kilka dni temu byłam w mieszkaniu uchodźców – Irakijczyka i Iranki. Oboje od kilku lat mieszkają w Belfaście, uciekli z Bagdadu przed ISIS.
Kiedy weszłam do ich posiadłości, utrzymywanej przez państwo brytyjskie, położonej w centrum protestanckiej dzielnicy, pan domu, nazwijmy go Ahmad, modlił się.
Nie odciął mi głowy w gniewie za to, że mu przerwałam. Co więcej, nie nalegał, bym, zgodnie z muzułmańskim zwyczajem, zdjęła buty. Ściągnęłam je z szacunku do niego, choć oboje z żoną protestowali.
Rozmawialiśmy o ich uchodźczym życiu. Nie widzieli od lat swoich dzieci.

Ahmad, starszy schorowany pan, po którego policzkach bezgłośnie płynęły łzy, z twarzą pokrytą rowkami bólu, żalu, desperacji, traci wzrok – jego prawe oko szkli się nieprzeniknioną bielą, lewe jeszcze coś postrzega, jeszcze rozróżnia kształty i żywiej je odbija, jest w nim resztka światła, ale to końcówka ahmadowego kontaktu ze światem widzianym. Jeszcze tylko kilka dni.
Za oknem był deszczowy, listopadowy Belfast, którego Ahmad już dobrze nie pozna.

Żona Ahmada, nazwijmy ją Miriam, z wystającymi zza szarej chusty czernionymi włosami, podała mi herbatę i miseczkę z toffi – nie było ich na więcej stać, bo czekają na ustalenie ich statusu przez brytyjski rząd.

– ISIS morduje takich jak my – powiedział Ahmad – Nigdy nie wrócimy do swojego kraju, bo tam czeka nas natychmiastowa śmierć, z rąk ludzi, którzy twierdzą, że wierzą w Boga. Takiego Boga nie ma.
– Kamienowanie, wieszanie… Dlatego wyjechałam z Iranu – powiedziała – Nie chcieliśmy żyć pod rządami ludzi, którzy powoływali się na boskie prawo, jakie boskie prawo? Wyjechaliśmy do Iraku żyć jak ludzie, a potem i to się skończyło.
Wpadli w jedną z pułapek, które szykuje na ludzi los, determinanta geograficzna, której my już nie musimy rozumieć (my, Polacy) i całe szczęście. Miejsce, w którym się urodzili, układa im życie – Iran, Irak, dwa kraje, których nie szczędziła historia.
– Gdybym się urodziła w Londynie? – zastanawiała się Miriam.
– Wtedy byś mnie nie spotkała – powiedział ślepnący starszy pan mocniejszym głosem, w którym słychać było drgnienie sprzeciwu.
Na drogę dostałam garść cukierków, wciśniętych do ręki.
-Niech cię Bóg błogosławi, drogie dziecko- powiedział Ahmad.

Nie ustaliliśmy, który. Po prostu ich to nie obchodziło.

***
To są ci krwiożerczy muzułmanie.

———————————————————————————————-

Aleksandra Łojek-Magdziarz –  absolwentka filologii irańskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, socjolog, kulturoznawca, German Marshall Fund of United States fellow, Marie Curie SocAnth Fellow, członek British Alumni Society, tłumaczka „The Dual Nature of Islamic Fundamentalism” J. Jansena, redaktorka naukowa książek o islamie.

Tekst pochodzi z bloga https://dzihadolog.wordpress.com/

Be Sociable, Share!

    Podobne

    Komentarze

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

    *
    = 5 + 2

    This blog is kept spam free by WP-SpamFree.