Birmę spokojną, cichą i gościnną można znaleźć kilka kilometrów od utartych szlaków turystycznych. Wystarczy zboczyć z asfaltowej drogi na wydeptaną ścieżkę i dojść do jednej z maleńkich wiosek.
Maing Thauk znajduje się niedaleko brzegu jeziora Inle. Otaczają ją zielono-żółte pola ryżu i połacie wysokich na ponad dwa metry traw. Domostwa ocieniają drzewa. Dzięki temu, gdy na polach panuje upał, w wiosce jest przyjemny chłód. Cisza i spokój. Nie słychać rozmów, krzyków dzieci ani żadnych mechanicznych urządzeń. Nie ma odgłosów samochodów, ani motorów. Jedynie z odległej Pagody Kyaukhpyugyi docierają dźwięki modlitwy sędziwego mnicha.
Dzieci przebywają właśnie w szkołach, a dorośli pracują. Jedni jako rybacy, inni jako sprzedawcy na targu Mingala w Nyaungshwe, a jeszcze inni na polach. Właśnie rozpoczął się czas żniw. Są tacy, którzy już orzą pola przygotowując je do kolejnego wysiewu i tacy, którzy dopiero zbierają plony. Drewnianymi wozami zaprzężonymi w dwa bawoły zwożony jest ryż. Następnie kijami wytrzepuje się ziarno. Aby oddzielić je od plew trzeba je wielokrotnie przesiewać przed dmuchawą. Stosunkowo ciężkie ziarno opada na przygotowaną płachtę materiału. Lżejsze plewy odlatują z podmuchami powietrza. Może nie jest to ciężka praca, ale na pewno żmudna i czasochłonna. Wykonują ją zarówno kobiety jak i mężczyźni. Pierwszym krokiem w przygotowaniach pola pod następny wysiew jest wypalenie resztek łodyg, a następnie zaoranie placu. Podczas palenia ryżowej słomy mężczyźni pilnują aby ogień się nie rozprzestrzeniał, a kobiety znoszą pozostałości. Natomiast przy oraniu pól biorą udział jedynie mężczyźni. Ta praca wymaga dużego nakładu siły. Wykonywana jest specjalnym spalinowym urządzeniem, które oracz musi pchać przed sobą.
Mieszkańcy wsi są niezwykle mili i towarzyscy. Zapraszają do domów na herbatę i poczęstunek, mimo że nie potrafimy się z nimi porozumieć. Uśmiechy i gesty wystarczą, aby się zrozumieć w podstawowych kwestiach. Siedząc w cieniu ganka popijamy kolejne czarki czarnej herbaty z prażonym sezamem. Na początku zdziwieni zapachem sceptycznie podchodzimy do wypicia pierwszych łyków. Jednak smak herbaty, choć specyficzny, okazuje się bardzo dobry. Gdy gospodarz domu demonstruje nam swoje tatuaże, jego żona przygotowuje kwiaty, które sprzedaje na targu Mingala. Wszystkie trafią później do okolicznych świątyń jako podarki dla Buddy.
Mieszkańcy Maing Thauk żyją bez pośpiechu, zgodnie z tradycją i blisko natury, cały czas otoczeni dźwiękami modlitewnych mantr.
Ja chcę do Birmyyyy…Kto jedzie ze mną?