Rozdawnictwo w dzisiejszym świecie jest na porządku dziennym. Bogaci dają biednym. Ci, którzy mają, dają tym co nie mają i później odbierają z nawiązką. Jedni dają w twarz, inni dają w łapę i jakoś tak świat się kręci.
Nie inaczej sprawa wygląda w świecie sportu – jeden komitet ofiarował Olimpiadę Chińczykom, zapatrzona w ten fakt UEFA przyznała organizację EURO dwóm krajom, które raczej ostatnimi laty ani z piłki nożnej, ani z możliwości organizacyjnych nie słyną. No, ale cóż. W końcu skoro nawet RPA do organizacji Mistrzostw Świata przystąpiła jakimś cudem, podśpiewując Waka Waka i dopięła swego, wszystko jest możliwe – tak zapewne pomyśleli szefowie organizacji Commonwealth Games, przyznając igrzyska AD 2010 miastu New Delhi.
Dla nieuświadomionych przytoczę, ze Commonwealth Games to taka spartakiada byłych krajów Korony Brytyjskiej, które to sobie wymyśliły, że co cztery lata będą się spotykać gdzieś na świecie; by biegać, rzucać, kopać i generalnie spierać się w pokojowy sposób o to, który z krajów jest tym „naj”.
No, ale wróćmy do Delhi… Miasto szykowało się do zawodów od lat – trzeba oddać królom, co królewskie – udało im się zbudować w ciągu 4 lat około 200 kilometrów metra (ukłon w stronę władz Warszawy), kilkupasmowe autostrady biegnące nad miastem, dwa (!) lotniska, a praca wre… Zaraz, zaraz, wre? Przecież Igrzyska zaczynają się za niecałe dwa tygodnie?!?!
I tu jest, Szanowna Komisjo, pies pogrzebany. Najpierw winiono wykonawców, później pogodę – że niby monsun zaskoczył organizatorów, ostatnimi dniami wini się już wszystko i wszystkich – od rządu i pracowników ziemnych po Al Kaidę. To nie żart.
O co się rozchodzi? Zacznijmy od tego, że sam Szef Commonwealth Games stwierdził na tydzień przed przyjęciem sportowców, że Wioska Olimpijska nie nadaje się do zamieszkania! A jako główny powód nie podał wcale detali takich jak brak wody czy elektryczności, ale po prostu… BRUD i SYF! Powiedział wprost, że w takich warunkach mieszkać się nie da, na co federacje zareagowały masowym wykupywaniem miejsc w lokalnych hotelach. Całkiem możliwe więc, że na czas zawodów Wioska zostanie pusta!
Wspomniałem już o tym, że część infrastruktury jest wciąż… under construction. Ale nie ma co opijać również tego, co już zrobiono. Dopiero co wczoraj zawalił sie most łączący główny stadion Igrzysk z parkingiem. Jako że nie było to w czasie „wielkiego tłumu”, rannych zostało „jedynie” kilkadziesiąt osób. Nietrudno sobie wyobrazić, co stałoby się, gdyby doszło do tego po zawodach, kiedy setki ludzi wychodzi ze stadionu.
Mówiąc o bezpieczeństwie, można by długo rozprawiać o tym, czy ma sens dawanie zawodów tej rangi krajowi, który ma permanentne problemy w tym temacie i cechuje się jawną nienawiścią terrorystów wobec obcokrajowców. Dać? Dać? No dobrze, a co Szanowna Komisja powie na ostatnie sytuacje, kiedy to w biały dzień, 100 metrów od posterunku policji, w najbardziej ruchliwej okolicy turystycznej postrzeleni zostali reporterzy telewizji wietnamskiej? Przyznający się do tego mudżahedini dostarczyli list w łamanym angielskim, mówiącym coś na kształt „jeśli macie odwagę, zorganizujcie Commonwealth”.
Mało? Proszę bardzo, będzie więcej – australijscy dziennikarze przeprowadzili małą prowokację – najpierw na czarnym rynku bez najmniejszych problemów kupili walizkę wypełnioną materiałami wybuchowymi, a potem nie niepokojeni przez nikogo wnieśli ją na stadion, przechodząc jakby nic obok „ochraniających” obiekt policjantów. A przykłady można by mnożyć.
A jako że sportowcy to wszystko obserwują, naturalnym jest, że wizja kilku tygodni w takim miejscu niespecjalnie ich zachwyca. Niektórzy więc już oficjalnie wycofało swoje uczestnictwo – czy to ze względu na braki w bezpieczeństwie, czy też organizacji. Co ciekawe, decyzje takie popierane są nie tylko przez federacje sportowe, ale także przez polityków. Nie dalej jak wczoraj, premier Nowej Zelandii powiedział, że jego kraj poważnie zastanawia się nad udziałem w Igrzyskach w Delhi.
Na całe zamieszanie władze Indii oraz organizatorzy reagują z iście stoickim spokojem – w końcu do pierwszego gwizdka zostało jeszcze trochę czasu i „na pewno” zdążą, a nawet jeśli nie, to jakoś to będzie. A zresztą, co my tam będziemy sie duperelami przejmować – pokażemy światu, że nasze Commonwealth przebije World Cup, Olimpiadę w Chinach, a nawet pielgrzymki papieża do Polski, a ludzie będą zachwyceni jak Brazylijczycy, gdy ich kraj zdobywa mistrzostwo w piłkę kopana.
Natomiast Karino się na miejscu temu wszystkiemu przygląda się i obiecał sobie i znajomym wypić piwo za każdego sportowca, który oficjalnie wycofa swoje uczestnictwo. Wczoraj miałem problemy wracając do domu… W jakimkolwiek stanie, obiecuję na bieżąco pisać, w jaki to sposób Hindusi (nie) radzą sobie z zadaniami, które już z założenia ich przerosły.
nooo Fela ale Pahar(ganj?) to już od maja/czerwca wyremontowany – wybrukowany, poszerzony, jak nie Paharganj
Fajny tekst. Te zmagania z budowa obserwuje od paru lat. Jeszcze w kwietniu tego roku znajomy Indus z zachwytem opowiadal o wielkim planie w DEL. No wlasnie, planie, bo jak jest, kazdy widzi. Znaczy – jest jak zwykle. No nic, do zobaczenia w Indiach. W listopadzie. Do tego czasu mam nadzieje Pahar nadal bedzie, gdzie jest ;-)
Swietny tekst, gratulacje. Myslalem, ze takie rzeczy to tylko w Polsce…