A liczba jego 377
Jakiś czas temu w Indiach doszło do moralnego przeobrażenia godnego początku XXI… tfu! XX wieku! Co z tego, że kilkadziesiąt lat po reszcie „cywilizowanego” świata – lepiej późno niż wcale!
Pragnę Szanowną Komisję poinformować, że parlament indyjski zniósł kontrowersyjny dla niektórych, a zupełnie naturalny dla innych, artykuł 377 kodeksu karnego karzący za akt seksualny z osobą tej samej płci karą do 10 lat wiezienia. Ciekawe, prawda?
Tak liberalna (?) decyzja podzieliła rząd, minister jeden z ministrem drugim szarpią się za włosy i dyskutują – jeden przekonuje, że przecież nie ma sensu zaglądać nikomu do sypialni i patrzeć po której stronie ulicy jeździ, inny, że przecież to wszystko przeciw Bogom, religiom i naturze (tu ciekawa sprawa: homoseksualizm występuje we WSZYSTKICH znanych gatunkach, nie tylko ssaków). No bo przecież Khajuraho i Kamasutrę to nam też imigranci przynieśli!
Ulica przyjęła decyzję z zadowoleniem – przez główne miasta przetoczyły sie marsze równości. Młodzi ludzie powiewający tęczowymi flagami dawali wyraz swojemu zadowoleniu bez znaczenia, jakiej orientacji sami hołdują. Co ciekawsze tutaj – wokół nie było wydepilowanych osiłków w obuwiu ortopedycznym, wykrzykujących niegramatyczne hasła porównujące tych drugich do części napędowych rowera.
Analogia jest jasna – w Polsce dyskusja na temat zarejestrowania związków partnerskich, w Indiach na temat niekarania homoseksualizmu – choć poziom liberalizacji inny, chciałoby się, żeby – bądź co bądź – kraj chlubiący się swoją europejskością, potrafił zdecydowanie i jasno powiedzieć, czy to rząd i politycy mają w obowiązku kontrolowanie, z kim człowiek spędza swoje życie przez nadawanie uprawnień tylko tym myślącym „tak jak my”.
New Delhi 2010
Jakiś czas temu świat obiegł news o ataku terrorystów na autokar z krykiecistami ze Sri Lanki. Kilka osób zostało rannych, chyba nawet ktoś zginął. Zdarzenie miało miejsce w pakistańskiej części Punjabu – największym mieście i stolicy regionu – Lahore.
W odpowiedzi rząd indyjski ogłosił, że rozważa zabronienie rozgrywania indyjskiej ligi krykieta – IPL – o których to rozgrywkach pisałem już wcześniej – ze względu na brak możliwości zapewnienia bezpieczeństwa graczy. Cóż, jako że to rząd indyjski ze swoimi specyfikacjami i zwyczajami, o których to Adiga pisał w „Białym Tygrysie” i, jako że IPL to przecież kupa kasy, wielki biznes i widowisko porywające miliard obywateli, sprawa rozwiąże się w sposób lokalny i wszyscy będą zadowoleni. Byłem gotów z każdym wejść w zakład, że jednak sie dogadają.
Co ciekawsze, rząd indyjski nie wyraża nawet cienia zaniepokojenia faktem, że już za rok w New Delhi odbywać się będą Commonwealth Games – czyli taka olimpiada commonwealthu – u nas zupełnie sprawa nieznana i ignorowana, jednak to jedna z największych światowych imprez sportowych. Przygotowania idą pełną parą, co widać, słychać i czuć – jedno nowe lotnisko, drugie przebudowane, 4-pasmowe autostrady, 200 km metra w cztery lata (sic!!!), remonty kapitalne wszystkiego itp. Bezpieczeństwo? Poradzimy sobie!
Jednak takiej pewności jak organizatorzy i rząd indyjski, nie mają sami sportowcy. Australijski związek już oznajmił, że przez niepokoje i zagrożenie w regionie może zadecydować o nieprzystępowaniu do igrzysk. Nie trzeba tutaj nikomu mówić, jaką strata dla imprezy byłoby pozostawienie w domach pięciuset sportowców z krainy kangurów, co jednak gorsze – to mógłby być pierwszy sygnał dla innych ekip, a kolejne byłyby już gwoździami do trumny całych rozgrywek. Gdyby tak się stało – pozostałyby jedynie konkurencje indywidualne: strzelanie z broni ostrej w obcokrajowców, rzut granatem w dal i konkurencje sprinterskie w stylu „ratuj się kto może”. Ze sportów drużynowych, oprócz grupowego ataku na hotel nic nie przychodzi mi do głowy.
Acha, dla zainteresowanych losami IPL 2009 mam wiadomości z Indii rodem – postanowiono bowiem przenieść zawody do…. RPA! Słowo daję, nie żartuję! Tak więc mecz pomiędzy Bombayem a Kolkatą został rozegrany na przedmieściach Johannesburga, natomiast gospodarze z Bangalore podejmowali gości z Punjabu w Kapsztadzie.
Może by tak, idąc za przykładem, polską ligę piłki nożnej razem z twardogłowymi kibicami wyeksmitować na Fiji? Albo przenieść zarząd PZPN z ulicy Miodowej na Jowisza? Z pożytkiem dla wszystkich!