Ludzie lubią patrzeć jak się ktoś zmęczy, już prawie umarł ale przeżył i coś tam zdobył – wywiad z nie-podróżnikiem Andrzejem Muszyńskim. O podróżach ekstremalnych, reportażu i duchach Azji.
Przez dżunglę…
Pamiętasz gdzie się spotkaliśmy? W fabryce krewetek zbierałeś kasę na kolejny projekt. Było wiele planów, co z tego wyszło?
Andrzej Muszyński: Chyba więcej niż myślałem. Wtedy pojechałem do Azji i przeżyłem nieprawdopodobną przygodę w Górach Kardamonowych i Annamitowych. Tego się nie da zaplanować. Potem była Vualtaamericana z trawersem Atacamy i Minkebe Expedition, której odbiór mnie zszokował. A inne projekty, których jest multum, czekają cierpliwie na dobre czasy.
Opowiedz o Minkebe.
To zdecydowanie przekracza ramy tej rozmowy. Była to udana próba pierwszego pełnego trawersu dziewiczej puszczy równikowej w Gabonie, dosyć brawurowa akcja, tak ją oceniam po czasie. Pełna relacja znajduje się na mojej stronie internetowej, a fragmenty w bieżącym wydaniu National Geographic Traveler.
Specjalizujesz się w survivalu, utarte szlaki to za mało?
Po pierwsze nie specjalizuję się, po drugie też razi mnie to słowo.
Survival to dla mnie aktywność ludzka w sytuacji realnego zagrożenia życia. Do tej pory nie byłem w takich okolicznościach. Chyba nie potrafię zwięźle opisać tego stanu.
Podczas marszu przez dżunglę w Gabonie znaleźliśmy się w dorzeczu rzeki Mvoung. Według wszelkich informacji, m.in. bazy danych Królewskiego Towarzystwa Geograficznego w Londynie, nie było tam przed nami współczesnego człowieka. Mieliśmy na to naoczne dowody na miejscu, ale nie mogę mówić o tym publicznie. Kiedy weszliśmy w ten obszar, zrobiło się jak w jurajskim parku. Nigdy nie widziałem czegoś takiego w żadnym innym lesie równikowym.
Wtedy poszerzają Ci się źrenice i zaczynasz się znowu dziwić jak dziecko.
Czy są jeszcze na świecie miejsca nieodkryte przez podróżników?
Są, ale naturalnie nie wskażę ci, gdzie. Tajemnica.
Chyba dziś nie wystarczy już mieć dużo gazu, pary i być awanturnikiem, jak to dawniej bywało. Kiedyś świat był cały do odkrycia, wystarczyło mieć dobry oddział, kilka karabinów i być piekielnie odważnym. Dziś trzeba ruszyć głową, mieć zdolności organizacyjne, logistyczne, marketingowe (finanse) i umieć zdobyć lojalność tubylców. Pokazać, że jesteś równym gościem i nie przyjeżdżasz patrzeć na nich z góry.
Wtedy coś pokażą albo gdzieś zaprowadzą, możliwe, że w takie miejsce, że dalej już sami nie pójdą.
Suma summarum, trzeba mieć sporą wiedzę i multum umiejętności. Chyba nie zmieniło się nic w kwestii odwagi.
Kosiarka na hulajnodze
Za Minkebe zostałeś nominowany do Travelerów, nagrody wydawnictwa National Geographic.
Zaczęły dzwonić jakieś dziwne telefony… Nic się nie zmieniło w sumie. To miłe. Na Travelerach nagrodzono Stanisława Szwarc-Bronikowskiego – jako jedyny dostał brawa na stojąco. To jest gość. Miło się na to patrzyło.
Mamy coraz dziwniejsze nominacje do Travelerów, np. za przejechanie traktorem Azji. Co można jeszcze wymyślić? Kosiarkę, hulajnogę, może wrotki?
Kosiarkę na hulajnodze z kółkami od wrotek. Nie lubię tez wypraw pod tytułem „śladami kogoś”.
Gdzie jest granica między wyczynem, eksploracją a medialnym show?
Dla mnie eksploracja ma sporą wartość, w przeciwieństwie do wyczynu i show. Trzeba uczciwie dodać, że eksploracja wiąże się z działalnością naukową i tu jest ten walor odkrywczy. Ja tego nie robię, ale też nie mogę powiedzieć, że to co robię jest tylko dla mnie, bo chciałbym coraz lepiej pokazywać to, co widziałem, przeżyłem i co zrozumiałem. I chcę przekazać tę wiedzę innym ludziom.
Natomiast wyczyn ma walor sportowy, pokonywanie kolejnych barier psychicznych i fizycznych. I ta granica jest płynna. Często, żeby zrobić wartościowy wypad eksploracyjny, musisz się namęczyć do granic możliwości.
A ludzie lubią patrzeć jak się ktoś zmęczy, już prawie umarł, ale przeżył i coś tam zdobył. Robi się wtedy show.
Jak zmieniało się twoje podejście do podróży? W czasie studiów hobby, a teraz?
Wydaje mi się, że odwróciły się proporcje. Kiedyś moim priorytetem, marzeniem była eksploracja. Szukanie na globusie ostatnich izolowanych miejsc, kombinowanie jak się tam przebić i samo przebijanie. Na pewno odkryłem, że takie miejsca jeszcze można znaleźć. Są jeszcze białe plamy, ale malutkie i trudno je dostrzec. Niedługo nie będzie ich w ogóle. Dalej uwielbiam eksplorację, ale zeszła już na drugi plan. Na pierwszy stopniowo zaczął się wybijać reportaż.
Poza tym coś w pewnym momencie zaczęło mnie irytować.
Zauważyłem, że w Polsce słowo „podróżnik” nic nie znaczy. Może inaczej, to słowo się zdewaluowało. Każdy, kto ma trochę kasy, żeby polecieć gdzieś tam i poszwendać się po bazarach może powiedzieć, że jest podróżnikiem. Dla mnie to jest jak oglądanie świata zza szyby, dla mnie, podkreślam – jest to kompletny bezsens.
Więc o ile kiedyś miałem ambicję zostania podróżnikiem, teraz uciekam od tego jak najdalej. Chcę poszukać czegoś więcej.
W takim razie kim chciałbyś być?
Reporterem. Cały czas weryfikuje swój warsztat, liczę, że w końcu to marzenie najzwyczajniej wychodzę. Zaparłem się piekielnie. To rodzaj obsesji.
Najpierw było pisanie relacji z podróży, potem reportażu z podroży – sporo mnie to nauczyło. Przede wszystkim obserwacji detali i dostrzegania pewnych związków przyczynowo-skutkowych. Opis rzeczywistości to element reportażu, ale przebić się przez skałę, piach, lód to mniejszy problem. Przebić się przez drugiego człowieka, przez drugą kulturę to wyzwanie i taka jest rola reportażu.
Świat ciekawy jak cholera
Gdzie czujesz się najlepiej, w afrykańskiej dżungli, w południowo-wschodniej Azji czy w syberyjskiej tajdze?
W Ameryce Południowej. Odpowiada mi ten latynoski rajc. Lubię ich. Odpowiadam tak, bo pytasz o samopoczucie. To nie znaczy, że nie interesują mnie inne rejony świata. Świat jest po prostu ciekawy jak cholera.
Lubię też przestrzeń – ogromną, krystaliczną, bez ludzi, gdziekolwiek. Tam wychodzi na wierzch surowość natury i ludzkie dziadostwa. Kończy się zabawa i z człowiekiem zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Dowiadujesz się na przykład, że jesteś narcyzem albo że jesteś strachliwy albo zupełnie kimś innym. A wcześniej tego nie wiedziałeś. Poza tym tam jest ładnie…
Czym różni się Azja od Afryki?
Wszystkim. Afrykę chyba łatwiej zaklasyfikować, przypisać jej jednoznaczne cechy. Nie zrobisz tego z Azją. I nie mówię bynajmniej o zróżnicowaniu kulturowym, bo pod tym względem to najbardziej bogaty kontynent. Chodzi mi o coś innego.
Zobacz, Azjaci z Dalekiego Wschodu – głęboko zakorzeniony i praktykowany buddyzm, ta skromność, opanowanie, ten uległy uśmiech ludzi na ulicach na każdym kroku i wbijanie rosnącego bambusa w brzuchy wrogów, Czerwoni Khmerzy, tortury, niebywała zwierzęcość. Metamorfoza.
Pojmujesz to? Ci uśmiechnięci ludzie przemieniają się w katów, w bestie. Od paru lat próbuję to zrozumieć i jeszcze nie mam pełnej odpowiedzi. Pracuję nad tym.
Duchy Azji
Kolejny raz wracasz do Kambodży, co cię tam ciągnie?
Zwróć uwagę na zbieżności. Przed Trybunałem w Phnom Penh postawiono ostatnio Ducha (tak w khmerskim brzmi jego pseudonim). Duch był komendantem ośrodka tortur S21. Ma na sumieniu 20 tys. ludzi. Łącznie zginęło 1,5 – 2 mln ludzi z 7-milionowego narodu.
To było wtedy kiedy u nas Gierek wpuścił skrzynki z Coca Colą do kraju, a mecz Polska-Holandia w 1975 roku na Śląskim, wielu oglądało już na kolorowych ekranach. W 1975 roku, na 4 lata, stolica Kambodży stała się miastem duchów. Reżim wszystkich wypędził.
Komendant Duch, po 1979 roku, zniknął na 20 lat, kiedy to Czerwonych Khmerów przegonili Wietnamczycy. Zmienił nazwisko, zniknął. Do pewnego momentu nie było nawet jego fotografii. Po prostu Duch. A cala historia jego odnalezienia, to jest już kryminał..
Ale jak może dziwić coś w kraju, który jest jedynym, w którym jedna z głównych rzek, dopływ Mekongu, zmienia w ciągu roku kierunek biegu i zawraca.
Kambodża XX w. to paranoiczna historia, którą zamierzam się zajmować przez najbliższy czas. 24 listopada zapadnie wyrok w sprawie Ducha w Trybunale ds. Zbrodni Czerwonych Khmerów w Phnom Penh i do tej pory na mojej stronie, a może i w prasie zamierzam trochę o tym poopowiadać.
Bo ta historia to mocna przestroga. Nie znam podobnego ludobójstwa na świecie, wszędzie zabijano obcego, tu swój swojego..
A może masz jakieś pozytywne historie? Cały czas czytamy o masakrach i wojnach…
To prawda. Oczywiście mam coś pozytywnego ale ludzie wolą czytać tylko negatywne historie..
Zobacz, otwierasz gazetę codzienna i co? Zamachy, ataki, trupy.
Zastanawiam się czasem nad pierwotną przyczyną tego zjawiska. Choć powiem ci, że na tę chwilę, na tyle, ile widziałem, ile słyszałem, nie potrafię określić ludzi na tej planecie jako dobrych.
W Kambodży istnieje coś takiego jak Kum. To coś bardzo transcendentalnego. Coś, co wyjaśnia trochę ten dysonans miedzy azjatyckim spokojem, w ogóle azjatyckością, a tą piekielną przemianą w agresywne bestie. To stan uśpienia – dosłownie uśpiony diabeł. Coś co powoduje, że jak to powiedział król Sihanouk, możemy się uśmiechać, ale możemy też zabijać. Może to taka uniwersalna prawda?
Przyszłość
Jak finansujesz swoje podróże? Już nie pracą fizyczną na Wyspach?
Ostatnio między innymi tak. Teraz już nie ma na to czasu i miejsca. Skończyłem studia prawnicze, rozpocząłem zajęcia w Studium- Laboratorium Reportażu na Uniwersytecie Warszawskim. Chciałbym móc pewne rzeczy robić zawodowo. Mówiłem ci, że może to wychodzę.
Co się dzieje z projektem dokumentu filmowego w Nigrze?
Jest zawieszony. Sytuacja była ciągle tak chwiejna, że spasowałem. Czeka na lepsze czasy, bo to świetny temat. Chcę nakręcić film o Tuaregach i wielkiej, corocznej wędrówce z karawaną solną przez pustynię Tenere. Ale tam trwa rebelia, Tuaregowie buntują się przeciwko rządowi. Długa historia, temat ciekawy sam w sobie, śledzę to cały czas. Może to i dobrze, że został zawieszony.
Bo właśnie skończyłem Krakowską Szkolę Scenariuszową – mnóstwo się dowiedziałem, pierwszy raz miałem kontakt z ‚Mistrzami’. Powstał scenariusz filmu dokumentalnego o niezwykłych perypetiach lwowskich Polaków i jest szansa na realizację. Mam tez pomysły na małe etiudy i już się za nie zabieram. Nie mam mikrofonu kierunkowego, nie masz czasem?
Nie mam, wciąż pożyczam… Plany na ten i przyszły rok?
Są, ale nie chcę zapeszyć. Jestem na rozdrożu.
Na rozdrożu między pisaniem a filmem? Podróże chyba zostają?
Chciałbym kiedyś móc powiedzieć, że jestem na rozdrożu miedzy pisaniem a filmem.
rozmawiał Paweł Skawiński
Bardzo fajny wywiad…, ale moim zdaniem słowo podróżnik nie tyle co się zdewaluowało, co ludzie w złym kontekście zaczęli go używa. I tak podróżnikiem stał np. biznesmen, który ma kasę i „zwiedza” świat jeżdżąc tylko i wyłącznie na zorganizowane wyjazdy, zaliczając standardowe zabytki.