Wyczekiwała na niego pod drzwiami pokoju, pytała czy Miłosz może do niej wyjść. Szczęściarz. Uśmiechnie się raz i już każda, nawet lokalna dziewczyna jest jego. A z tym tutaj trudno.
Męska część obcokrajowców zamieszkujących Koregaon Park do dziś opowiada sobie przy piwie, jak to niejaki Vincent z Holandii uwiódł dziewiętnastoletnią Hinduskę na imprezie w Bund Garden. Przypadek nieznany w przyrodzie do tego stopnia, że tylko nieliczni słuchacze skłoni są uwierzyć. Obwarowują się przy tym zastrzeżeniem, że musiał przekonująco, z filmową, bollywoodzką pasją zaoferować małżeństwo. Jak tego dokonał nie sposób się dowiedzieć, bo mimo dezaktualizacji związku Vincent milczy jak grób.
Co innego związki Hindusa i dziewczyn z zagranicy. Nie jest to wyjątkowe zjawisko i występuje niemal wszędzie, gdzie pojawiają się białe turystki. Reporterzy Mandragona mogą nawet wskazać konkretne miejsce w Hampi, w stanie Karnataka, które okupuje banda zadowolonych z relacji międzykulturowych lokalnych don Juanów. Często żonatych i dzieciatych.
– Bo wiesz, nasze kobiety to chcą od razu małżeństwa i nie ma wyjścia. A wasze… są jak w filmach amerykańskich , zgodnie wzdychają.
Tajemnicą ich sukcesu, szczególnie na Goa, jest upór. Pełny pasji, uwodzicielskich spojrzeń i radosnych uśmiechów. Morze słów o miłości, oddaniu i wierności. Gorące wyznania pojawiają się praktycznie już podczas pierwszej rozmowy. Tsunami komplementów porywa białogłowy na antypody niespełnionych marzeń o egzotycznych maharadżach zamieszkujących pałace dalekich królestw. Trudno nie ulec takiej perswazji.
Biada jednak tym turystkom, które znudzą się całą zabawą i postanowią przerwać znajomość. Nieustające telefony, rozpaczliwe sms-y: „świat się dzisiaj skończył”, „nie mam po co więcej żyć”, „moja miłość jest czysta, dlaczego Jesteś tak okrutna??”. Gdy to nie działa, młodzieńcy przechodzą do gróźb i oskarżeń. O złe prowadzenie się, o zepsucie moralne, o uwiedzenie jego niewinnej i czystej duszy. Śledzą dzień i noc. Tropią na skuterze.
– Trzy razy zmieniałam numer telefonu w Punie – potwierdza Lia z Amsterdamu. – Trzeba sobie wtedy znaleźć chłopaka obcokrajowca, choćby lipnego – dodaje. Przy spotkaniu z indyjskim lowelasem swojej udawanej dziewczyny, lipny chłopak ma za zadanie bezpardonowo potwierdzić swój status i prawo wyłączności do białoglowy. Jeszcze skuteczniejsze jest ogłoszenie narzeczeństwa. Facet, obcokrajowiec w Punie, może bardzo łatwo stać się poligamistą – trzy lub cztery narzeczeństwa na kwartał nie są niczym szczególnym.
Wciąż wyjątkowa wydawała się dziewczyna Miłosza. Zadowolony wychodził do niej na słowo, na korytarz. Jednak ostatecznie wrócił skwaszony.
– Chciała pożyczyć sto rupii – oświadczył zdegustowany – Nie dałem , dodał. Kilka dni później trafiliśmy na „dziewczynę” Miłosza i jej towarzystwo zupełnie odurzone haszyszem. Sto rupii znalazło chłopaka.
Wyczekiwała na niego pod drzwiami pokoju, pytała czy Miłosz może do niej wyjść. Szczęściarz. Uśmiechnie się raz i już każda, nawet lokalna dziewczyna jest jego. A z tym tutaj trudno.
Męska część obcokrajowców zamieszkujących Koregaon Park do dziś opowiada sobie przy piwie, jak to niejaki Vincent z Holandii uwiódł dziewiętnastoletnią Hinduskę na imprezie w Bund Garden. Przypadek nieznany w przyrodzie do tego stopnia, że tylko nieliczni słuchacze skłoni są uwierzyć. Obwarowują się przy tym zastrzeżeniem, że musiał przekonująco, z filmową, bollywoodzką pasją zaoferować małżeństwo. Jak tego dokonał nie sposób się dowiedzieć, bo mimo dezaktualizacji związku Vincent milczy jak grób.
Co innego związki Hindusa i dziewczyn z zagranicy. Nie jest to wyjątkowe zjawisko i występuje niemal wszędzie, gdzie pojawiają się białe turystki. Reporterzy Mandragona mogą nawet wskazać konkretne miejsce w Hampi, w stanie Karnataka, które okupuje banda zadowolonych z relacji międzykulturowych lokalnych don Juanów. Często żonatych i dzieciatych.
– Bo wiesz, nasze kobiety to chcą od razu małżeństwa i nie ma wyjścia. A wasze… są jak w filmach amerykańskich , zgodnie wzdychają.
Tajemnicą ich sukcesu, szczególnie na Goa, jest upór. Pełny pasji, uwodzicielskich spojrzeń i radosnych uśmiechów. Morze słów o miłości, oddaniu i wierności. Gorące wyznania pojawiają się praktycznie już podczas pierwszej rozmowy. Tsunami komplementów porywa białogłowy na antypody niespełnionych marzeń o egzotycznych maharadżach zamieszkujących pałace dalekich królestw. Trudno nie ulec takiej perswazji.
Biada jednak tym turystkom, które znudzą się całą zabawą i postanowią przerwać znajomość. Nieustające telefony, rozpaczliwe sms-y: „świat się dzisiaj skończył”, „nie mam po co więcej żyć”, „moja miłość jest czysta, dlaczego Jesteś tak okrutna??”. Gdy to nie działa, młodzieńcy przechodzą do gróźb i oskarżeń. O złe prowadzenie się, o zepsucie moralne, o uwiedzenie jego niewinnej i czystej duszy. Śledzą dzień i noc. Tropią na skuterze.
– Trzy razy zmieniałam numer telefonu w Punie – potwierdza Lia z Amsterdamu. – Trzeba sobie wtedy znaleźć chłopaka obcokrajowca, choćby lipnego – dodaje. Przy spotkaniu z indyjskim lowelasem swojej udawanej dziewczyny, lipny chłopak ma za zadanie bezpardonowo potwierdzić swój status i prawo wyłączności do białoglowy. Jeszcze skuteczniejsze jest ogłoszenie narzeczeństwa. Facet, obcokrajowiec w Punie, może bardzo łatwo stać się poligamistą – trzy lub cztery narzeczeństwa na kwartał nie są niczym szczególnym.
Wciąż wyjątkowa wydawała się dziewczyna Miłosza. Zadowolony wychodził do niej na słowo, na korytarz. Jednak ostatecznie wrócił skwaszony.
– Chciała pożyczyć sto rupii – oświadczył zdegustowany – Nie dałem , dodał. Kilka dni później trafiliśmy na „dziewczynę” Miłosza i jej towarzystwo zupełnie odurzone haszyszem. Sto rupii znalazło chłopaka.