W obozie uchodźców z Birmy cz. 1

Fot. Konrad Leszczyński
Fot. Konrad Leszczyński

Jakiś czas temu dosiedziałem się, że w Delhi przebywa irańska ekipa filmowa, która planuje nakręcić film dokumentalny poświęcony uchodźcom birmańskim. Napisałem, odpisali  i rozpoczęliśmy współpracę.

Wydaje mi się, że warto byłoby podzielić się chociaż częścią moich odczuć na temat codziennych warunków życia tych uchodźców w kontekście prawa międzynarodowego i problemu tożsamości. Napisać coś więcej o losach społeczności, której los jest niewielu znany.

Film opowiada o uchodźcach Rohingya, którzy z powodu swojej odmienności zmuszeni byli przez rząd do opuszczenia Birmy. Nie tyko wygnani, ale często pozbawi całego majątku, a niekiedy i życia.

Ich całkowita populacja to blisko półtora miliona ludzi, z czego blisko połowa w obawie o swoje życie pośpiesznie opuściła domy, uciekając za granicę.

Kogo można nazwać uchodźcą?

Odwołując się do licznych umów międzynarodowych (m.in. Konwencji genewskiej z 1951 roku) oraz uchwał organizacji międzynarodowych można najprościej określić uchodźcę jako osobę zmuszoną do opuszczenia kraju swego stałego zamieszkania w obawie przed prześladowaniem lub utratą życia.

Rohingowie

Rohingowie są ludem pochodzenia indoeuropejskiego, zamieszkują głównie birmańską prowincję Rakhina (dawny Arakan). W odróżnieniu od większości populacji tego buddyjskiego kraju, są wyznawcami islamu oraz posługują się odrębnym językiem. Ze względu na tę odmienność byli od dawien dawna prześladowani.

Wiek XX zaostrzył konflikty, m.in. podczas II Wojny Światowej miały miejsce pogromy Rohingów w Birmie. Ze względu na nieustanny wzrost napięcia, bezskutecznie próbowali uzyskać autonomię. Po puczu wojskowym w Birmie, który miał miejsce w 1962 roku stali się ponownie obiektem prześladowań i wielu z nich wyjechało, a raczej uciekło do Bangladeszu oraz Pakistanu.
Podobnie było przez niemal cały okres rządów wojskowych. Najczęściej oskarżano ich o bycie „piątą kolumną” Bangladeszu (ze względu na wyznawaną religię oraz podobne do zachodnich sąsiadów zwyczaje).

Obecna sytuacja to stan anarchii oraz chaosu. Birma po otwarciu się na świat w 2011 roku stała się areną wybuchu przemocy. Głównym jej polem stała się prowincja Rakhina, gdzie walki toczą się pomiędzy Rohingami a Rakhinami.

Jak to zwykle bywa w przypadku konfliktu o charakterze komunalistycznym (pomiędzy społecznościami odmiennymi pod względem etnicznym, religijnym) incydent pomiędzy jednostkami wywołał falę niekontrolowanej przemocy wobec całej społeczności. Co zasługuje także na uwagę, wielu spośród tych, którzy zostali w Birmie stało się IDPs [uchodźcami wewnętrznymi – red. ] (co najmniej 100 tysięcy osób) i mieszka w prowizorycznych obozach. Wielu Rohingów umiera tam z głodu, pomimo to rząd zabrania dostępu do nich organizacjom humanitarnym, na skutek czego sytuacja nieustannie się pogarsza.

Sytuacja większości uchodźców Rohingya jest ciężka, jako że wielu z nich nie posiada jakiegokolwiek ważnego dokumentu potwierdzającego tożsamość, a w tych wydawanych przez Birmę nomen omen wyłącznie obywatelom, widnieje jasno zapisane, że są uznawani za Bengalczyków, co po opuszczeniu granic państwa nie zapewnia im jakiejkolwiek szansy na powrót.
Oczywiście ONZ (Wysoki Komisarz ONZ ds. Uchodźców- UNHCR) w porozumieniu z państwami ich przebywania wydaje im tzw. ID Cards, które powinny umożliwiać im, m.in. podróż za granicę. Problem leży w tym, że nie są one honorowane przez wszystkie państwa, a co więcej, nie zapewniają żadnych dodatkowych praw – na przykład do podjęcia legalnego zatrudnienia. Najogólniej mówiąc nie są więc one pełnoprawnymi dokumentami potwierdzającymi tożsamość.
Teoretycznie liczne umowy międzynarodowe stawiają sobie za cel pomoc uchodźcom, ale często nie jest ona możliwa, co pokazała dobitnie wizyta w ich obozie.

W obozie Rohingów

Obóz uchodźców Rohinga, który udało mi się odwiedzić jest położony we wsi Firuz Pour Namak, która znajduje się około 150 kilometrów od Delhi. Jest to jeden z dwóch obozów zlokalizowych w okolicach indyjskiej stolicy. Pozostałe znajdują się głównie w Dżammu i Kaszmirze (Jammu & Kashmir).

Pierwszy dzień zdjęć był najbardziej interesujący. Oczywiście na wszystkich cudzoziemców spoglądano z zaciekawieniem. Po zwyczajowym powitaniu, rozpoczęły się pytania z cyklu „where are you from”. I`am from Poland – nikt spośród zgromadzonych nigdy jednak nie słyszał o Polsce, zero skojarzeń. Mimo to po kilku godzinach, co najmniej kilka osób dopytywało się mnie za ile można załatwić nielegalny paszport do tej nieznanej Polski.  Doskonale ukazuje to desperację tych ludzi, którzy pojechaliby nawet do miejsca, o którym nigdy nie słyszeli, byleby tylko polepszyć swoją obecną, wypełnioną beznadziejnością sytuację.

Życie codzienne

Obóz, który odwiedziłem został zorganizowany przez uchodźców na własną rękę. Jak powiedział mi  jeden z mieszkańców, rząd Indii stwierdził, że nie może im pomóc, ale pozwolił na pozostanie w granicach kraju. Jeden z bogatych rolników w Harijanie zaoferował zaś nieodpłatnie ziemię, gdzie Rohingowie się osiedlili. Każdy dzień wygląda dla mieszkańców obozu tak samo. Nie mają co ze sobą zrobić, ale samo to, że są w Indiach to już coś. Oczywiście także i w tej wspólnocie istnieje podział ról w zależności od wieku i płci. Dzieci spędzają czas w prowizorycznej medresie (szkółce) zorganizowanej w jednym z baraków. Nie mogą skorzystać z państwowych szkół, bo nie posiadają żadnych dokumentów, a ich rodziców nie stać na szkoły prywatne.
Mężczyźni – część z nich pracuje na czarno dla pobliskich rolników, wykonując prace, których nikt inny nie zgadza się wykonywać za stawki znacznie poniżej jakiejkolwiek opłacalności.

Kobiety- ich tradycyjnym zajęciem jest opieka nad domem i troska o dzieci. Część z mieszkańców „osiedla” otrzymuje  wsparcie od członków rodziny pracujących w Bangladeszu, pozostali nie mają żadnego stałego źródła utrzymania, poza tym, co udało się w ostatniej chwili zabrać z domu. Sytuacja obozu jest trudna – nie ma prawie żadnych książek, a tylko dwie osoby potrafią pisać! Dużo dzieci ma więc wszelkie szanse, żeby pozostać analfabetami przez resztę swojego życia. Problemem jest także opieka lekarska, jako że obozu nie odwiedza regularnie żaden lekarz i jego mieszkańcy każdorazowo muszą szukać pomocy na własną rękę. To takie trwanie w beznadziejności, gdzie każdy dzień jest taki sam.

Konrad Leszczyński jest studentem ISM UW. Aktualnie przebywa na wymianie studenckiej na Jawaharlal Nehru University. Prowadzi bloga:

http://www.celindie.blogspot.com/

Be Sociable, Share!

    Podobne

    Komentarze

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

    *
    = 5 + 9

    This blog is kept spam free by WP-SpamFree.