Syabru Bensi (akcja Piekarnia w Nepalu)

Siedzę sobie na murku i obserwuję. Syabru, chociaż jest zwykłą wioską, po powrocie z gór wydaje się  gwarną metropolią. Aż nie chce mi się myśleć, co będzie w Katmandu.

1.

No więc siedzę i czekam.

Po jakimś czasie nadchodzi Buchung – chłopak, którego poznaliśmy dwa tygodnie temu. Pierwsze co robi, to pyta, gdzie Zuza. Potem dodaje, że przez cały czas, gdy nas (Zuzy) nie było, był bardzo smutny i ciągle tęsknił. Mówię mu,  że niedługo powinni przyjść, bo umówiliśmy się dzisiaj wieczorem w Syabru. Słysząc to, Buchung znika w domu i po pól godziny wychodzi w koszuli, bajeranckiej dżinsowej kurtce, z nażelowanymi włosami.

Siedzimy i czekamy.

W końcu Buchung mówi: “Chodź do domu mojej ciotki”. No to idziemy. Dom składa się z dużej kuchni, gdzie śpi Buchung i pokoju, gdzie śpi ciotka. Chłopak zostawia mnie, by załatwić jakieś swoje sprawy.

Gdy wraca, idziemy na punkt widokowy, wypatrywać Zuzy i Wojtka. Myślałem że wyjdziemy zaraz za wioskę, ale gdzie tam.  Chłopak zasuwa pod górę, trudno nadążyć za stęsknionym Tybetańczykiem.  Zatrzymujemy się dopiero wysoko na skale,  gdzie jest widok na ścieżki po obu stronach doliny.   Czekamy do zapadnięcia nocnych ciemności, ale nikt nie nadchodzi.

2.

Lekcja angielskiego. Buchung uczy dwie młode kobiety alfabetu. Po jakimś czasie ja również zostaję nauczycielem – udaje mi się wprowadzić literę K, która gdzieś umknęła chłopakowi oraz nauczyć dziewczyny wymowy F (strasznie ślinogenna litera dla miejscowych).  Jak ta siłaczka Żeromskiego.

Następnego dnia Buchung ze swoim przyjacielem idą w górę doliny wypatrywać Zuzy i Wojtka. Jeśli ich nie spotkają,  wrócę do Kangyen Gompa.

3.

Rekonesans wioski. Mimo że nie jest duża, są tu wyraźnie wyodrębnione dzielnice. Najwyżej znajduje się tzw. Bazar – najbardziej gwarna cześć, z hotelami i sklepikami. Poniżej jest dzielnica urzędnicza ze szpitalem, domem kultury, posterunkiem straży parku narodowego oraz dzielnica “robotnicza”, pełna małych ubogich chatek oraz mężczyzn, którzy tylko siedzą i palą albo rozmawiają.

Na Bazarze wszyscy krzątają się przy jakiejś swojej robocie. Tutaj znajduje się także punkt załadunku tragarzy. Po drugiej stronie rzeki jest nasza,  tybetańska dzielnica. Gdy wracam, czuję się jak w domu.  Po tamtej stronie rzeki ludzie albo cię w ogóle nie widzą, albo coś od ciebie chcą, natomiast tutaj każdy przyjaźnie uśmiecha się na przywitanie. Niby nic, a człowiek się zupełnie inaczej czuje.

Właściwie to określenie “tybetańska” jest bardzo nieprecyzyjne. Rzeczywiście większość mieszkańców to potomkowie uchodźców z Tybetu, ale kultura i język są tak wymieszane z miejscowymi, że właściwie stanowią już nowa jakość. Często mieszają w jednym zdaniu słowa tybetańskie, nepalskie i tamańskie (Tamangowie to plemię, które pierwotnie zamieszkiwało te tereny).

4.

Po południu idę na skałę czekać na chłopaków oraz Zuzę i Wojtka. Po dwóch godzinach przychodzą tylko chłopaki. Wracamy do domu lekko markotni. Mam nadzieje, że po prostu postanowili uderzyć jeszcze raz na przełęcz Ganja La i nic złego się nie stało.

W domu Ciotka wręcza mi pozaginaną kartkę papieru sklejona plastrami. Okazuje się, ze tragarz przyniósł list od Zuzy. Okazuje się, że Wojtek chorował dłużej niż ktokolwiek się spodziewał, ale jutro już będą w Syabru.

5.

Domu Dolmy. Pierwszy raz zagłębiam się we wnętrze prawdziwego wielopokoleniowego nepalskiego domu z podwórzem. Siadamy na klepisku w małej komórce, w której urządzona jest kuchnia. Stoi tu mały gliniany piec, na ścianach są półki z talerzami i słoikami.

Trudno opisać, czemu czuję się wśród tych ludzi tak dobrze. Może trochę przez kontrast – dotychczas miałem do czynienia z miejscowymi głównie albo na zasadzie klient-usługodawca, albo jako ciekawostka z Europy i bezpłatna pomoc do nauki języka. A tutaj jestem traktowany normalnie, trochę jak członek rodziny. Poza tym to po prostu fantastyczni ludzie – spokojni, pełni szacunku wobec siebie, a przy tym niezwykle radośni.  Nepalczycy to najczęściej śmiejący się ludzie, jakich spotkałem i nie jest to tylko moja opinia.

Po jakimś czasie do wszystkich zgromadzonych w kuchni dołącza maż Dolmy – miejscowy lama. Oczywiście w ramach zawiązania przyjaźni wypijamy rakszi. Pierwszy raz mnie po niej nie wykręca – Dolma zna się na swojej robocie.

6.

A rakszi, Dolma, robi tak – podsmaża na patelni masło jaka, z mina szamanki wrzuca tam garść suszonych ziół, a potem zalewa ryżowym samogonem.

Natomiast tutejszą herbatę robi się tak – do tuby wędruje masło z jaka, które ubija się tłuczkiem. Potem dosypuje się soli, dolewa herbatę z mlekiem i znowu ubija. Dolewa herbate i ubija. Aż napój robi się jednolity. Słona herbata to dość dziwne doświadczenie, ale trzeba jej przyznać, że jest niezwykle sycąca. Żeby mieć herbatę z mlekiem trzeba wsypać do garnka herbatę, cukier, dolać wody i mleka, i gotować się wszystko razem. Wychodzi sto razy lepsze niż polska “bawarka”.

7.

Losar. Następny dzień mija na przygotowaniu ciastek na Losar, czyli tybetański nowy rok. Cała rodzina zbiera się w jednym z domów i od rana do wieczora wyrabia i wypieka ciastka. Cały dzień wyrabiam i wypiekam razem z nimi, i już zupełnie nie czuję się jak turysta, tylko członek rodziny.

Kilkunastu mężczyzn i chłopców (oraz dwie nastolatki) siada na podłodze.  Najpierw wyrabia ciasto w wielkich misach, potem bierze na kolana deski, roluje długie, cienkie wałki i formuje z nich finezyjnie, pozawijane “sziro” lub “solma”. Muszą być zawinięte według konkretnego wzoru bez żadnych odstępstw (ciągle mnie poprawiają), chociaż potem i tak nie ma to żadnego znaczenia, bo do jedzenia od razu łamie się je na wiele małych kawałków.

W tym czasie kobiety podają herbatę, rakszi (polewają tylko dwóm najstarszym facetom i mnie).  Obiad, potem drugi obiad, potem znowu herbata, znowu rakszi i tak w kółko.

A wokół lata niezliczona ilość dzieciaków i ciągle chcą, żeby robić im zdjęcia.

Panuje niezwykle wesoła atmosfera. Tybetańczycy jak to Tybetańczycy (przynajmniej nepalscy) ciągle żartują, przekomarzają się, śpiewają, obrzucają się kawałkami ciasta – jednym słowem naprawdę cieszą się tym nadchodzącym świętem.

Ale jak to u Tybetańczyków (przynajmniej nepalskich), radość przeplata się ze smutkiem. I to bez żadnych znaków ostrzegawczych. Co chwila jedno płynnie przechodzi w drugie, albo raczej istnieją równolegle.

Dolma głośno się śmieje. Po chwili śmiech przeradza się w kaszel. Gwałtowny, ciężki, parszywy kaszel. Buchung mówi, że ma astmę i rzadko kiedy stać ją na lekarstwa. Dolma z grymasem bólu wychodzi na zewnątrz i dopiero tam kaszel się uspokaja. Wraca śmiejąc się i komentując żart, który ją wcześniej rozbawił.

8.

Jakiś czas potem rozmawiamy z Wujkiem (podobno jest najstarszą osobą w wiosce, a ma dopiero 58 lat). Wujek to przesłodka osoba, prawie nie mówi po angielsku, ale i tak ma wszystko wypisane na twarzy. Opowiada wesoło (Buchung tłumaczy) o wypasaniu krów i o swojej córce, która mieszka w Niemczech.

Nagle zbierają się mu łzy w oczach i zaczyna płakać. Buchung tłumaczy mi, że przypomniała mu się żona, która umarła kilka miesięcy wcześniej. Będzie to pierwszy Losar bez niej. Wujek mówi, że teraz sam też chciałby umrzeć.

Pokazuje mi ołtarzyk z jej zdjęciami. Robię zdjęcia tym zdjęciom, co poczytują jako oddanie szacunku zmarłej…

Później rozmawiam ze starszym bratem Buchunga. Wypytuje mnie o Polskę, żartuje czy go nie zabiorę ze sobą do Warszawy. Gawędzimy tak sobie beztrosko (jest jedna z dwóch osób po tybetańskiej stronie rzeki, które opanowały komunikatywny angielski) i sam nie wiem kiedy rozmowa przechodzi w przygnębiająca opowieść o totalnym braku perspektyw na robotę w Syabru i okolicach, o tym jak pracował kiedyś w makabrycznych warunkach na jakichś malezyjskich kutrach…

Potem po prostu się roześmiał, zażartował i wrócił do kręcenia ciasta.

Datki w  ramach Akcji Piekarnia w Nepalu można wpłacać

na konto Stowarzyszenia Praktyków Kultury
60 2130 0004 2001 0400 0857 0008
tytuł wpłaty: “darowizna”

Akcja na Fecebooku

Be Sociable, Share!

    Podobne

    Komentarze

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

    *
    = 4 + 6

    This blog is kept spam free by WP-SpamFree.