Miłe styczniowe popołudnie, kiedy z cichej kambodżańskiej prowincji dostałem się do Wietnamu. Nagle wrzucony w świat migających neonów, prażących oczy światełek i dźwięków muzyki a’la lata 80. z głośników porozwieszanych wzdłuż bulwaru Nguyen Hue, z trudem poznając, że to rzekomo komunizm. W dodatku taki, w którym symbolem pomyślności miał być żółw.
Tekst pochodzi z bloga Okiem podróżnika
„Panie, gdybyśmy my mieli TAKI komunizm…!”
Sajgon przytłacza i uwodzi. Spoglądają tu na mnie szczątki kolonialnych kamienic, pochłania gwar bazaru Ben Than ( tu torebki od Gucciego chodzą za niecałą dyszkę), a prawdziwy Armani spogląda na moje buty stalowym wzrokiem manekina a’la Daniel Craig ze sklepowej witryny przy rzeczonej Nguyen Hue. A nad tym wszystkim powiewa flaga ze znajomą gwiazdą. Bo przecież Wietnam to państwo komunistyczne. Choć kiedy na widok tych wszystkich migoczących światełek opada mi szczęka, to myślę sobie „Panie, gdybyśmy my mieli w Polsce TAKI komunizm…!”
Maskarada
Komunistyczna władza Wietnamu maskuje się nienajgorzej. Oczywiście pomijając czerwone (ale i te sąsiadują z tymi od BurgerKinga), pomniki Wujka Ho i Wołodii (ale i nasz Wołodia z Poronina stoi przecież spokojnie) oraz soczystą propagandę w muzeach (ale od czego są muzea). Jeśli to pominiemy, Wietnam zdaje się być prawdziwym mokrym snem kapitalisty – handel kwitnie na każdym kroku, korporacje i zagraniczni inwestorzy pompują w kraj miliony, a gospodarka rośnie z mocą fali tsunami (GDP 7% – nie w kij dmuchał). Świątynie działają, internet jest, a turysta może podróżować wygodnymi i czystymi autobusami między Sajgonem a Hanoi równie łatwo, jak pociągiem między Pragą a Paryżem.
Wolność reglamentowana
A jednak. Spośród 5 największych Wietnamskich firm cztery znajdują się w rękach państwa. A państwo w Wietnamie – to Partia. Ta sama od 1975 roku. Korupcja drenuje prywatny sektor na każdym kroku – i jest wszechobecna w życiu Wietnamczyków. Wolność słowa i wyznania też nie mają lekko. Według organizacji Human Rights Watch w 2014 roku w wietnamskich więzieniach przebywało około 150-200 więźniów politycznych. Wolność zgromadzeń? Jest – za pozwoleniem rządowym, co w praktyce oznacza „przyznawanym pod warunkiem niesienia na czele pochodu portretu Dobrego Wujka Ho”. Religia? Jak najbardziej dozwolona – jednak zgodnie z wprowadzonym w 2013 roku dekretem – mocno regulowana przez system rządowych zezwoleń. W razie praktykowania religii znajdującej się poza zaakceptowaną partyjną listą – więzienie. Plus srogie baty.
Epitafium dla żółwia
O Wietnamie – tym bardziej i mniej komunistycznym – rozmawiam dwa tygodnie później z Huyen. Siedzimy w kawiarni w centrum Hanoi. Huyen nie ma złudzeń, podobnie jak wielu innych młodych Wietnamczyków. Rząd sucks. Komunizm też. Spoglądamy na rozciągające się przed nami wody Jeziora Kiem. Święte wody, w których pływa święty żółw Cu Rua, zwany „Wielkim Pradziadkiem”. Cu Rua to dla Wietnamczyków skarb – legendarny symbol ich państwowości, którego wiek liczy się równie legendarnie w setkach lat. Fakt, jest wyjątkowy – to ostatni z niezwykle rzadkich żółwiaków szanghajskich, zamieszkujący wody jeziora. Za każdym razem, kiedy Cu Rua wynurzał swój pyszczek ponad wody jeziora, wieszczyło to zmiany w losach kraju.
Tym razem jego pojawienie się było szczególnie wyczekiwane. Za kilka tygodni miał się rozpocząć XII Kongres Komunistycznej Partii Wietnamu, podczas którego mieli być wybrani nowi liderzy polityczni. Bardziej postępowi? Mniej postępowi? Być może Cu Rua byłby w stanie przewidzieć losy Partii. Niestety, nie zdążył. Niedługo później Wielki Pradziadek zmarł. Miał grubo ponad 100 lat i ważył 200 kg.
Tekst pochodzi z bloga podróżniczego Okiem podróżnika