Na pierwszy ogień idzie Mumbaj (Bombaj) i nocne lądowanie w tej metropolii. Co zrobić i jak przeżyć pierwsze chwile w tym gigantycznym mieście? Najważniejsze, aby nie wpadać w panikę i nie wierzyć we wszystko co usłyszymy od ?próbujących? nam pomóc Hindusów :)
W Bombaju wylądowaliśmy 8 kwietnia tuż po północy. I razem z Sebastianem, fotografem wyprawy, oraz dwiema Szwedkami zapakowaliśmy się do taksówki z przedpłatą (pre-paid). To najtańsza opcja w nocy (280 rupii za taksówkę do Victoria Station), nie ma szans indywidualnie wytargować mniejszej kwoty za przejazd u taksiarzy. Pre-paid to chyba największe usprawnienie w podróżowaniu po Indiach jakie można tyko wymyślić. Oszczędza nerwów i czasu. Zwłaszcza dla dwóch Skandynawek, pierwszy raz w Indiach.
Jechaliśmy w ciemno, nie mając żadnych rezerwacji hotelowych a tylko pomysły gdzie można się zatrzymać. Standardem na Kolabie, w reprezentacyjnej dzielnicy Bombaju, jest hostel Armii Zbawienia. Drugą opcją miała być sypialnia na głównym dworcu kolejowym Victoria (na mapach Chhatrapai Sivaji Station – CST). Nie wiedzieliśmy jednak, gdzie dokładnie jest noclegownia, przez co krążyliśmy dobre pół godziny po dworcu wśród ludzi śpiących na podłogach hal dworcowych. Widok jest okropny i nawet mnie zrobiło się przykro, a byłem przekonany, ze już przywykłem do biedy w Indiach. Szwedki pewnie w duchu tak samo mocno przeklinały spotkanie z nami, jak wcześniej ucieszyły się z naszego spotkania na lotnisku.
Nie znaleźliśmy jednak noclegowni, bo za każdym razem Hindusi kierowali nas w inną stronę. Następnego dnia okazało się, ze w nocy mijaliśmy noclegownię kilka razy. Znajduje się na pierwszym piętrze w hali na prawo od peronów. Została nam tylko Armia Zbawienia, gdzie wielu turystów nocuje pierwszą noc w Bombaju. Na miejsce dosyć łatwo trafić osobie z minimalną umiejętnością czytania map. Niestety tej sztuki nie posiedli kierowcy taksówek i nawet tłumaczenia pomocnych policjantów, których zaciągnęliśmy do współpracy, nie przełamały dziwnej niemocy taksiarzy. Nazwy ulic są dla nich czymś abstrakcyjnym i należy pilotować ich do jakiegoś znanego miejsca w mieście. Tak za 50 rupii kluczyliśmy uliczkami Kolaby aż dotarliśmy do słynnej „Bramy do Indii”, skąd jest blisko do hostelu Armii Zbawienia. Szwedki były szczęśliwe jedynie do wejścia do czerwono-białej kamienicy kolonialnej upstrzonej czerwonymi tarczami. Wejście było zakratowane i zamknięte na cztery spusty. Obudziliśmy jednak zaspanego portiera, który po krótkich negocjacjach pozwolił nam za darmo przesiedzieć resztę nocy. Około trzeciej w nocy spaliśmy już na stołach w dusznej jadalni.
Lepszego noclegu nie mogliśmy sobie wymarzyć. Rano obudził nas lokator ogólnej sali, którego przez całą noc gryzły pchły z brudnych materacy. Bardzo żałował, ze nie wpadł na pomysł z jadalnią… Po takiej reklamie opuściliśmy progi szacownej instytucji na rzecz innego hostelu.
Informacje praktyczne:
Taksowka pre-paid z lotniska na Victoria Station – 280 rs, samochody marki Premier, zabierają do 4 pasażerów.
Czas jazdy w nocy – od 40 min do godziny
Nocleg w Armi Zbawienia na Kolabie – 195 rupii za salę ogólną, nie polecamy.
Pokój dwuosobowy w centrum Kolay – od 300 rs do kilku tysiecy dolarów (Hotel Taj Palace)
taksówka z Victoria Station do Bramy do Indii – w nocy 50 rs, w dzień 20 rs – wskaźnik taksometru należy mnozyć w dzień razy 13.
Obiad – od 30-35 rs w małej knajpce dla miejscowych do 125-200 w lokalu dla obcokrajowców.