Pachnidła w tureckim autobusie
W powietrzu unosi się zapach tandetnej wody kolońskiej. Pamiętam go dobrze z dzieciństwa. Tak pachniał mój dziadek. W Turcji tak pachnie autobus. I wcale nie dlatego, że mężczyźni wylewają na siebie hektolitry perfum. Każdy turecki autobus to sprawnie działająca machina, która potrzebuje nadzoru i oliwy. Nadzór sprawuje steward. Oliwą mogłaby zostać właśnie woda kolońska. Roznoszona chwilę po starcie, przed podaniem napojów, przed postojem, po postoju. Na początku nie bardzo wiedzieliśmy, o co chodzi. Szybko nauczyliśmy się jednak naśladować zachowanie miejscowych i odczytywać znaki świadczące o tym, że za chwilę nastąpi zbiorowa dezynfekcja rąk.
Najpierw steward wyjmuje ze schowka niewielką butelkę z żółtym płynem. Kolejni pasażerowie składają ręce, jakby chcieli przyjąć cenny podarunek, po kilku sekundach ląduje na nich odpowiednia ilość płynu zawierającego alkohol. „Obdarowani” wodą kolońską dokładnie rozprowadzają na dłoniach (w celu zabicia bakterii), niektórzy przecierają nią także twarz i szyję (by się odświeżyć) – zawarty w niej spirytus pozostawia przyjemne uczucie chłodu.
Takich stewardów już nie ma…
Steward najczęściej ma około 20, może 25 lat, nie mówi po angielsku, jest miły, uśmiechnięty i elegancko ubrany. Czarne spodnie, biała koszula, czarna kamizelka, często krawat, a nawet mucha. Wszystko czyste i wykrochmalone, jak spod igły wyjęte.
W czasie podróży nie próżnuje. Oprócz dbania o higienę pasażerów, pilnuje, by nikt nie zgubił się na postoju (przed ponownym startem liczy zgromadzonych w autobusie), nie był spragniony ani głodny (kilka razy w czasie wielogodzinnej drogi roznosi darmową wodę, kawę oraz herbatę – do napoju często dołączane jest ciastko), pilnuje, by pasażerowie zajęli swoje miejsca, zapisuje, kto gdzie siedzi oraz dokąd jedzie. Budzi, jeśli ktoś przesiada się na trasie do innego autobusu, czasami prowadzi do autobusu, do którego należy się przesiąść, lokuje dosiadających, tak by samotna kobieta nie siedziała obok obcego mężczyzny, podczas postoju pomaga kierowcy myć pojazd i tak dalej, i tak dalej…
Turecki standard
W Turcji autobusy rejsowe myje się na trasie. Wszystkie są czyste, lśniące i zadbane. Określenie „europejski standard” nabiera tu zupełnie innego znaczenia. Nie jest czymś do czego należy dążyć. Jeśli chodzi o autobusy, to raczej Europa powinna starać się osiągnąć poziom turecki.
Wcześniej nie jechałam w tak wygodnych fotelach. Nie przypominam sobie także, bym miała do dyspozycji prywatny telewizor umieszczony w zagłówku osoby siedzącej przede mną. I to telewizor nie byle jaki. A właściwie bardziej monitor wielofunkcyjny niż telewizor, który oprócz 6-10 tureckich kanałów ma także „wgranych” kilka filmów. Na wypadek, gdyby w „telewizji” nie było nic interesującego, odbiera też sygnał radiowy. Każdy monitor posiada własne słuchawki, by pasażerowie nie przeszkadzali sobie nawzajem. Moje niestety były zepsute. Wiedziałam, że nie może być zbyt pięknie. Na migi zgłosiłam to stewardowi. Po chwili dostałam nowiutkie, idealnie działające.
Długie, 12-godzinne trasy pokonywaliśmy w nocy, by zaoszczędzić czas i pieniądze (w komfortowym autobusie śpi się bardzo wygodnie). Postoje bardziej przypominały kasyna w Las Vegas niż przydrożne zajazdy umieszczone pośrodku niczego. Świeciły fantazyjnymi neonami oraz przyciągały kolorowymi światłami. Przy wejściu najczęściej stało dwóch elegancko ubranych mężczyzn, w środku krzątał się równie elegancki personel. Wewnątrz mieścił się samoobsługowy sklep spożywczy oraz jadłodajnia, która w środku nocy pracowała pełną parą. Były także toalety. Płatne. Bardzo czyste. Najczęściej około dwudziestu kabin, wśród nich dwie-trzy „europejskie”. Podróżowaliśmy z tubylcami, więc do europejskiej toalety nigdy nie było kolejki.
Jazda dolmuszem
Tureckie autobusy rejsowe to jedno oblicze tutejszej komunikacji. Są jeszcze lokalne dolmusze – minibusy kursujące na krótszych trasach – najczęściej pomiędzy mniejszymi miastami lub dowożące mieszkańców wsi do najbliższego miasta. W dolmuszach zapach wody kolońskiej miesza się z potem i po jakimś czasie staje się nie do zniesienia. Jeśli dodamy do niego niemiłosierny ścisk panujący wewnątrz pojazdu, brak tlenu i zaparowane okna, dość łatwo sobie wyobrazić, że podróżowanie minibusem nie jest przyjemne.
Na szczęście tylko raz jechaliśmy w takich warunkach – z Fethyje do Pamukkale. Na dworcu sprzedano nam bilet na ponoć najszybsze i najdogodniejsze połączenie. Autobus był o wiele mniejszy od rejsowych, do których przywykliśmy, ale jako że podróż miała trwać jedynie nieco ponad cztery godziny, uznaliśmy to za rzecz normalną – krótszy przejazd to i mniej pasażerów. Postojów było jednak jakby więcej (co i raz zatrzymywaliśmy się na poboczu), a droga robiła się coraz bardziej wąska, kręta i wyboista. Dosiadali się także kolejni podróżni. Niektórzy wracali z targu z zakupami dla kilkuosobowej rodziny, inni dopiero się tam wybierali. Dolmusz także miał swojego stewarda. Był on jednak zdecydowanie mniej elegancki niż ten zarządzający autobusem rejsowym.
Ciekawe wycieczki, czyli autobusy w Turcji
Tureckie przewozy autobusowe słyną z wysokiego komfortu. Może powinniśmy wysłać tak przedstawicieli naszego PKS-u…
Jak pachnie turecki autobus
W powietrzu unosi się zapach tandetnej wody kolońskiej. Pamiętam go dobrze z dzieciństwa. Tak pachniał mój dziadek. W Turcji tak pachnie autobus. I wcale nie dlatego, że mężczyźni wylewają na siebie hektolitry perfumy. Każdy turecki autobus to sprawnie działająca machina, która potrzebuje nadzoru i oliwy. Nadzór sprawuje steward. Oliwą mogłaby zostać właśnie woda kolońska. Roznoszona chwilę po starcie, przed podaniem napojów, przed postojem, po postoju. Na początku nie bardzo wiedzieliśmy, o co chodzi. Szybko nauczyliśmy się jednak naśladować zachowanie miejscowych i odczytywać znaki świadczące o tym, że za chwilę nastąpi zbiorowa dezynfekcja rąk.
Najpierw steward wyjmuje ze schowka niewielką butelkę z żółtym płynem. Kolejni pasażerowie składają ręce, jakby chcieli przyjąć ceny podarunek, po kilku sekundach ląduje na nich odpowiednia ilość płynu zawierającego alkohol. „Obdarowani” wodę kolońską dokładnie rozprowadzają na dłoniach (w celu zabicia bakterii), niektórzy przecierają nią także twarz i szyję (by się odświeżyć) – zawarty w niej spirytus pozostawia przyjemne uczucie chłodu.
Takich stewardów już nie ma…
Steward najczęściej ma około 20, może 25 lat, nie mówi po angielsku, jest miły, uśmiechnięty i elegancko ubrany. Czarne spodnie, biała koszula, czarna kamizelka, często krawat, a nawet mucha. Wszystko czyste i wykrochmalone, jak spod igły wyjęte.
W czasie podróży nie próżnuje. Oprócz dbania o higienę pasażerów, pilnuje, by nikt nie zgubił się na postoju (przed ponownym startem liczy zgromadzonych w autobusie), nie był spragniony ani głodny (kilka razy w czasie wielogodzinnej drogi roznosi darmową wodę, kawę oraz herbatę – do napoju często dołączone jest ciastko), pilnuje, by pasażerowie zajęli swoje miejsca, zapisuje kto gdzie siedzi oraz dokąd jedzie, budzi, jeśli ktoś przesiada się na trasie do innego autobusu, czasami prowadzi do autobusu, do którego należy się przesiąść, lokuje dosiadających, tak by samotna kobieta nie siedziała obok obcego mężczyzny, podczas postoju pomaga kierowcy myć pojazd, i tak dalej, i tak dalej…
Turecki standard
W Turcji autobusy rejsowe myje się na trasie. Wszystkie są czyste, lśniące i zadbane. Określenie „europejski standard” nabiera tu zupełnie innego znaczenia. Nie jest czymś do czego należy dążyć. Jeśli chodzi o autobusy, to raczej Europa powinna starać się osiągnąć poziom turecki.
Wcześniej nie jechałam w tak wygodnych fotelach. Nie przypominam sobie także, bym miała do dyspozycji prywatny telewizor umieszczony w zagłówku osoby siedzącej przede mną. I to telewizor nie byle jaki. A właściwie bardziej monitor wielofunkcyjny niż telewizor, który oprócz 6-10 tureckich kanałów ma także „wgranych” kilka filmów. Na wypadek, gdyby „w telewizji” nie było nic interesującego, odbiera też sygnał radiowy. Każdy monitor posiada własne słuchawki, by pasażerowie nie przeszkadzali sobie nawzajem. Moje niestety były zepsute. Wiedziałam, że nie może być zbyt pięknie. Na migi zgłosiłam to stewardowi. Po chwili dostałam nowiutkie, idealnie działające.
Długie, 12 godzinne trasy pokonywaliśmy w nocy – by zaoszczędzić czas i pieniądze (w komfortowym autobusie śpi się bardzo wygodnie). Postoje bardziej przypominały kasyna w Las Vegas, niż przydrożne zajazdy umieszczone pośrodku niczego. Świeciły fantazyjnymi neonami oraz przyciągały kolorowymi światłami. Przy wejściu najczęściej stało dwóch elegancko ubranych mężczyzn, w środku krzątał się równie elegancki personel. Wewnątrz mieścił się samoobsługowy sklep spożywczy oraz jadłodajnia, która w środku nocy pracowała pełną parą. Były także toalety. Płatne. Bardzo czyste. Najczęściej około 20 kabin, wśród nich 2-3 „europejskie”. Podróżowaliśmy z tubylcami, więc do europejskiej toalety nigdy nie było kolejki.
Jazda Dolmuszem
Autobusy rejsowe to jedno oblicze komunikacji w Turcji. Są jeszcze lokalne dolmusze – minibusy kursujące na krótszych trasach – najczęściej pomiędzy mniejszymi miastami lub dowożące mieszkańców wsi do najbliższego miasta. W dolmuszach zapach wody kolońskiej miesza się z potem i po jakimś czasie staje się nie do zniesienia. Jeśli dodamy do niego niemiłosierny ścisk panujący wewnątrz pojazdu, brak tlenu i zaparowane okna, dość łatwo sobie wyobrazić, że podróżowanie minibusem nie jest przyjemne.
Na szczęście tylko raz jechaliśmy w takich warunkach – z Fethyje do Pamukkale. Na dworcu sprzedano nam bilet na ponoć najszybsze i najdogodniejsze połączenie. Autobus był o wiele mniejszy od rejsowych, do których przywykliśmy, ale jako, że podróż miała trwać jedynie nieco ponad 4 godziny, uznaliśmy to za rzecz normalną – krótszy przejazd to i mniej pasażerów. Postojów było jednak jakby więcej (co i raz zatrzymywaliśmy się na poboczu), a droga robiła się coraz bardziej wąska, kręta i wyboista. Dosiadali także kolejni podróżni. Niektórzy wracali z targu z zakupami dla kilkuosobowej rodziny, inni dopiero się na niego wybierali. Dolmusz także miał swojego stewarda. Był on jednak zdecydowanie mniej elegancki, niż ten zarządzający autobusem rejsowym.