W 2004 r. Michał Pauli trafił do jednego z tajskich więzień za przemyt narkotyków. Swoją niezwykłą historię opowiedział w książce pod tytułem „12 x śmierć. Opowieść z Krainy Uśmiechu”. Czasami aż trudno uwierzyć w to, że przeżył tam sześć lat.
Wszystko zaczęło się bardzo niewinnie. Młodemu artyście-plastykowi nie udawały się kolejne interesy. Przytłaczała go szara codzienność. Przed problemami postanowił uciekać do Azji Południowo-Wschodniej, najchętniej do Tajlandii. Tam poznał Tajkę o imieniu Pim, która nieoczekiwanie zaproponowała mu interes: przemyt narkotyków z Polski do Tajlandii. Na początku zaskoczony, nie wiedział co odpowiedzieć. Jednak po kilku dniach już wiedział za ile można kupić ecstasy w Polsce i znalazł znajomego, który przesłał mu towar do Tajlandii. Wszystko było zaplanowane i przebiegło bez zarzutu. Pauli odważył się na kolejną przesyłkę. To był jednak jego koniec. Piękna Tajka oraz jej przyjaciel okazali się policjantami, którzy namawiali obcokrajowców do przemytu narkotyków, by móc ich potem zadenuncjować i otrzymać „premię”. Niczego nieświadomy Polak był idealną ofiarą: potrzebował pieniędzy i nie zastanawiał się nad konsekwencjami swojego postępowania.
Tak trafił do tajskiego więzienia. Spotkał tam wielu takich jak on, niczego nieświadomych obcokrajowców.
I tu zaczyna się najciekawsza część książki. Więźniowie w kajdanach na nogach, przebywający w niewielkiej celi razem z kilkunastoma innymi skazanymi. Głodowe porcje żywności skłaniały wielu z nich do polowania na różnego rodzaju robactwo (którego nie brakowało) czy szczury i przyrządzania z nich dodatkowego posiłku w ciągu dnia. Miejsce w tym świecie też trzeba było sobie wywalczyć. Aby przeżyć w tajskim więzieniu trzeba należeć do jednej z grup, trzymać z nią. Bycie samemu, na uboczu, jest niebezpieczne, zwłaszcza dla nowego więźnia nie znającego jeszcze zwyczajów panujących w takim miejscu. Autor dokładnie opisuje więzienne życie, ale także historie swoich towarzyszy niedoli – ludzi niemalże z całego świata, których połączył pobyt w tajskim więzieniu.
Swój wyrok Michał Pauli usłyszał rok po aresztowaniu. Otrzymał dwanaście kar śmierci, ostatecznie zamienionych na dożywocie. Zrozpaczony, próbował odwoływać się, ale bezskutecznie. Decyzja sądu była nieodwracalna. Na pomoc ambasady nie mógł liczyć. Jego tajski adwokat nie interesował się jego sprawą w ogóle. Takich jak Pauli było mnóstwo, a obrońca dobrze wiedział, że uniewinnienia za przemyt narkotyków się nie zdarzają. Jedyną nadzieją była możliwość uzyskania łaski królewskiej, co zdarzało się bardzo rzadko. Z pomocą bliskich otrzymał poparcie trzech kolejnych polskich prezydentów. Po sześciu latach został uniewinniony i mógł wrócić do Polski.
Nie da się jednak uniknąć wrażenia, że autor próbuje się usprawiedliwić. Mówi, że jest niewinny, że został w handel narkotykami „wrobiony”. To, że zachowanie dwójki Tajów było nieetyczne to oczywiste. Ale autor po prostu nie zastanowił się nad tym, że skoro przemyt narkotyków jest nielegalny, to może trafić do więzienia. Niech to będzie przestrogą dla innych żądnych zdobycia szybkich pieniędzy. Wspomnienia zdobią rysunki samego autora ilustrujące więzienne życie.
Książkę czyta się z zapartym tchem. Jest niczym dobry kryminał, w którym nie można się doczekać przeczytania kolejnej strony.
Michał Pauli, 12 x śmierć. Opowieść z krainy uśmiechu, wyd. Artest, Kielce 2011