Znajdująca się w północno-zachodnim rogu Tajlandii, górzysta prowincja Mae Hong Son wciśnięta pomiędzy tajską prowincję Chiang Mai i birmański stan Kaczin, przez setki lat była geograficznie i kulturalnie odizolowana od kraju, którego teraz jest nierozerwalną częścią. Będąc jeszcze do początków XX wieku niepodległym królestwem, wykształciła w sobie znacznie większy związek z Birmą. To właśnie lata historii wpływają na jej dzisiejszy charakter, architekturę oraz gastronomię.
Świątynie
Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy spacerując po ulicach miasta Mae Hong Son (w Tajlandii prowincje i ich stolice mają te same nazwy) były świątynie, których jeszcze nigdzie nie widziałem. Nigdzie, bo nie odwiedziłem nigdy Birmy. W przepięknie odbijających się w jeziorze Nong Jong Kham świątyniach Wat Jong Kham i Wat Jong Klang stoją obok siebie majestatycznie: wysoka i okrągła, pozłacana, z długim szpicem, tajska stupa, oraz drewniana świątynia na której dachu, niczym kapelusz, nałożona jest stupa złożona z pięciu ozdobnych biało-złocistych sześcianów, z których od dołu patrząc, każdy następny jest mniejszy. Na szczycie ostatniego dodatkowo wetknięty jest jeszcze szpic. To świątynia birmańska. Obie z nich są świątyniami buddyjskimi. Zaledwie kilkanaście kroków dalej, posąg Ganesha, który chociaż kojarzy się wyłącznie z indyjskim hinduizmem, jest częścią tajskiego buddyzmu.
Odwiedzając restaurację z widokiem na wspomniane jezioro, znajduję w menu kuchnię tajską i birmańską. Związek tych dwóch krajów, w moim rozumieniu, jeszcze bardziej się zacieśnia. Decyduję się na danie po sąsiedzku, a więc birmański smażony kurczak z warzywami i ananasem, polany ostrym sosem chili. Do tego oczywiście ryż i szklanka wody. Danie naprawdę smaczne. Połączenie sosu chili z ananasem łatwo przechodzi przez moje gardło mające za sobą już roczny staż z kuchnią tajską.
Oprócz wspomnianych dwóch świątyń, miejscem zdecydowanie wartym odwiedzenia w troszkę sennym Mae Hong Son, jest Wat Phra That Doi Kong Mu. Świątynia znajdująca się na szczycie góry liczącej sobie półtora tysiąca metrów n.p.m. Dostać się tu można piechotą, tuk-tukiem, bądź na wypożyczonym motorze. Po dostaniu się na sam szczyt najpiękniejszym widokiem są góry rozsiane dookoła znajdującego się w niewielkiej dolinie miasta Mae Hong Son. Przy czystym niebie dojrzymy Birmę, którą symbolizuje kolejny łańcuch górski. Warto tutaj dotrzeć także ze względu na te kilka sklepów sprzedających koszulki i pamiątki związane z prowincją. Dwie wielkie stupy, oraz posąg Buddy spoglądającego na górski krajobraz wyglądają bardzo malowniczo i warte są zrobienia kilku fotek.
Śniadanie i kolacja
Wieczór w Mae Hong Son jest bardzo spokojny. Przy kubku herbaty oddaję się lekturze tuż przed snem. Zanim jednak to nastąpi, wpadam na Nocny Market, czyli kilkadziesiąt ulicznych straganów rozłożonych niedaleko jeziora Nong Jong Kham. Chociaż nic nie kupuję, jest to czas mile spędzony na oglądaniu tutejszych wyrobów najróżniejszej maści: od drewnianych rzeźb, poprzez ozdobne poszewki na poduszki, na koszulkach kończąc.
Wczesny poranek, który zaczyna się tutaj już o godzinie szóstej, to wizyta na kolejnym targu. Jest to Morning Market niedaleko świątyni Wat Hua Wiang, która jest chyba najbardziej birmańską ze wszystkich świątyń w mieście. Na śniadanie zamawiam tutejszą zupę z ryżem, kurczakiem i warzywami. Jest dosyć gęsta, ale wyśmienita na chłodny poranek. Posiłek umila mi spotkana Tajka, żona Francuza, która dość dobrze mówi po angielsku. Przyjechała tu w sprawach biznesowych. Chociaż niewiele wie o Mae Hong Son, zaczynam wypytywać o jej związek. Dowiaduję się, że już dwa lata jest ze swoim chłopakiem. Jej matka nie akceptuje ich niezalegalizowanego związku, oraz faktu, że mieszkają razem. Ojciec nie ma jednak nic przeciwko. Poznali się w małym hoteliku w Chiang Rai, który ona prowadzi. Chłopak Francuz przyjechał tam na wycieczkę. Zakochał się i został. Historia jak z filmu.
Skuterem po Mae Hong Son
Po śniadaniu i ciekawej rozmowie wypożyczam skuter – 200 bahtów za cały dzień plus paliwo. Taki transport własny jest najlepszym wyjściem z możliwych. Wycieczki po okolicy organizowane przez tutejsze biura podróży zaczynają się od 1000 bahtów (100 zł). Skuter jest więc opcją znacznie tańszą, a do tego daje wolność wyboru. Tuż po przekroczeniu granic miasta jakikolwiek ruch na drodze praktycznie zanika. Im głębiej wjeżdżam w porośnięte lasem góry, tym mniej widzę pojazdów. Wreszcie, przez długie minuty, przechodzące w kwadranse jestem sam jeden na górskich serpentynach. Z siedzenia skuteru podziwiam drewniane domy, pola ryżowe i lasy w których nad niskimi palmami górują drzewa liściaste. Docieram w końcu do wioski plemienia Karen, gdzie za 250 bahtów (25 zł) dostaję bilet pozwalający przekroczyć granicę wioski tzw. Długich Szyj, kobiet których szyje oplecione są pozłacanymi (a może złotymi?) obręczami. Ta wioska, stworzona raczej dla zagranicznych turystów, odzwierciedla życie i tradycję plemienia Karen kilkaset lat temu.
Po zrobieniu dziesiątek zdjęć, kieruję się motorem na północ w stronę Mae Aw tuż przy granicy z Birmą. Chociaż ostatecznie nie trafiam do celu, dojeżdżam do niewielkiej wioski Ban Na Pa Peak, gdzie odkrywam plantację herbaty oraz winiarnię. Zwłaszcza to drugie budzi moje zdumienie. Przyzwyczajony do tego, że wino w Tajlandii jest towarem raczej rzadkim i drogim, nagle mam przed sobą trzy typy win tajskich do wyboru: śliwkowe, wiśniowe i ananasowe. Wszystkie w oryginalnych butelkach i z akcyzą. Cena: jedyne 200 bahtów (20 zł). Niezastanawiając się kupuję butelkę. Będzie prezent przywieziony z Tajlandii.
Jak dojechać?
Praktycznie każdy, kto odwiedza Mae Hong Son, trafia tutaj z największego miast północnej Tajlandii – Chiang Mai, bądź turystycznej górskiej wioski Pai. Podróż autobusem z Chiang Mai trwa od 8 do 9 godzin w zależności od standardu pojazdu. Podróź z Pai jest znacznie krótsza i trwa około 3 godziny. Podróżując w drugą stronę o wiele łatwiej jest złapać minivan ze stacji autobusowej w Mae Hong Son. Minivan jest nieporównywalnie szybszy (6-7 godzin). Bilety oscylują pomiędzy 100 a 200 bahtów (10-20 zł).
Gdzie mieszkać?
Najlepszą opcją dla plecakowiczów jest znajdujący się niedaleko jeziora Nong Jong Kham, hotel Friend House z bardzo czystymi pokojami dla dwóch osób (łazienka z gorącą wodą na korytarzu). Cena za pokój za noc to 200 bahtów (20 zł). W podobnym standardzie jest pobliski Home For Relaxing. Ogólnie, znalezienie noclegu nie jest dużym problemem. Jest kilkanaście miejsc w cenach powyżej 400 bahtów i więcej.