Kiedy pekińskie rowery są bardzo zadowolone, skrzypią w pewien charakterystyczny sposób do złudzenia przypominający radosne powiedzonko:?Wo gdaxing de wo bu zhi bei le? – jestem tak szczęśliwy ze zapomniałem drogi na północ.
Nie lubią przecież ciągłych zmian, a te jak wiadomo są nieuniknione, zwłaszcza kiedy wieją pyłowe wiatry z Gobi. Rowery wolą wygrzewać się w zaciszu przytulnych siheyuanów, wewnętrznych podwórzy hutongów, zwróconych ku słonecznemu południu. Całymi dniami przypatrują się starym chińczykom, którzy zażarcie walczą w madżonga, grają w szachy i palą miejscowe fajki Bandling. Obserwują też kobiety w luźnych strojach, maszerujące w skupieniu, wymachujące ramionami, klaszczące co jakiś czas w sobie tylko znanym rytmie chińskiej gimnastyki. Słuchają plotek ludzi wychodzących w piżamach do publicznej toalety. Raz w tę – raz w tamtą. Śmieją się z różnej maści expatów, niezmiernie zadowolonych niezależnością, jaką daje mieszkanie wokół cesarskich studni*.
Pekińskie rowery kochają różnorodność. Same przynależą do różnych organizacji, stowarzyszeń i nieformalych zrzeszeń. Szczególnie aktywne są na forum Międzynarodówki Studenckiej. Zrzesza ona w samym Pekinie ponad 100.000 osób. W dzielnicy Wudaokou, gdzie znajduje się jej kwatera główna, rowery masowo obstawiają wejścia do metra, popularne kebabownie z chuanr i kafejkowe zagłębia.
Uwielbiają też niedzielne schadzki na tyłach Zakazanego Miasta. W ciepłe wieczory wpatrują się w roztańczone pary. Słychać wtedy tradycyjne przyśpiewki, klasyczne przeboje, lekki sinopop. Co chwila rozbrzmiewa: ?dla sympatycznej panny Xianluei z Ringu Trzeciego, od równie sympatycznego pana Wu ? bucio, bucio?.
Innym miejscem spotkań rowerów jest parking przy rozległym parku Świątyni Nieba. Tam, obok Pawilonu modlitwy o Urodzaj słuchają koncertów. Dźwięki fletów dizi przeplatają się z suonami i zhonghu. W tle delikatnie akompaniują shengi. Ludzie śpiewają patriotyczne pieśni. Rośnie duch braterstwa i przyjaźni. Rowery to wyczuwają. To bezsprzecznie dzieci yang. Porzucone bezpańsko linieją. Dlatego tak łapczywie pragną żyć i działać. Cieszą się wożąc panie w ładnych sukienkach i sandałkach na małym obcasie, panów w garniturach ściskających pod pachą czarne aktówki, młodzież ze słuchawkami na uszach i zwykłych robotników budowlanych.
Rowery doceniają, że w stolicy ulice są gładkie, a ścieżki dla nich tak wygodne, że bez problemu mogłyby tam jechać obok siebie dwa autobusy. Problem w tym ze często jadą, do i z przystanku, nie za bardzo bacząc na rowery. Na skrzyżowaniach panuje taka sama wolna amerykanka. Zielone światło dla rowerów to jednocześnie sygnał do jazdy dla samochodów skręcających z prostopadłej ulicy. Doświadczone rowery wiedzą, że wtedy trzeba bardzo szybko pedałować i dużo, bardzo dużo brzdękać dzwonkiem. Czasami taka gonitwa przeradza się w prawdziwe szaleństwo. Do dziś pekińskie rowery opowiadają sobie historię Miłosza z Mandragona, który pędził rowerem po nocnym Pekinie z wielkim plecakiem na ramionach. Miał dosłownie piętnaście minut, żeby dotrzeć z Ritan Lu na dworzec kolejowy, a o wpół do jedenastej odchodził ostatni pociąg do Tianjinu. Następnego dnia Miłosz odlatywał już do Kuala Lumpur. Rower wręcz wychodził z siebie, żeby zdążyć na czas. Rwał łańcuch, palił gumy ale gnał do przodu. Śmigał wielopasmowym Jianguomen, mijał pędem olbrzymi plac Tiananmen – cały czas w kierunku dworca.
Zdążył. Bo to był pekiński rower – Shiqi shui de dan che*
*hutongi zaczęły powstawać w XIII wieku wokół cesarskich studni.
*to również tytuł znakomitego filmu w reżyserii Xiaoushai Wanga, gdzie pekiński rowerem jest tematem przewodnim historii zmian społecznych w Chinach na przełomie ostatnich lat. Gorąco polecam.