Jeśli traktować współczesne kino jako zwierciadło ducha narodu, to po obejrzeniu kilkunastu nowych rosyjskich produkcji na Festiwalu Sputnik, mam wrażenie, że dusza rosyjska jest dziś mocno posiniaczona, obolała, pełna melancholii i niepokoju. Zawieszona gdzieś pomiędzy szarą, smutną codziennością a głęboką duchowością.
Filmem, który można uznać za kwintesencję większości współczesnych filmów z Rosji jest film „Też chcę” Aleksieja Bałabanowa. Reżysera, którego polskim widzom specjalnie przedstawiać nie trzeba, twórcy takich filmów jak „Ładunek 200” czy kultowy (strasznie zużyty termin, ale w tym przypadku jak najbardziej adekwatny) „Brat”.
Fabuła filmu jest więcej niż skromna – pięcioro bohaterów jedzie samochodem do Dzwonnicy Szczęścia, która znajduje się w strefie zamkniętej, gdzie doszło do skażenia radioaktywnego.
Bandyta, podstarzały muzyk rockowy, prostytutka, pijak i jego ojciec-staruszek jadą do strefy, ponieważ legenda głosi, że wybrane osoby Dzwonnica zabiera, spełniając ich marzenia i czyniąc szczęśliwymi. W strefie zamkniętej trwa wieczna zima, a drogę do Dzwonnicy ścielą trupy ludzi, którzy, tak jak bohaterowie, szukali szczęścia, ale nie było im dane dojść do celu.
I to tyle, cały film. Jednak wszystko jest opowiedziane „między kadrami” – w grze aktorów, ich gestach, rozmowach, niby o niczym, a tak naprawdę o przegranym życiu. Niesamowity film drogi, podszyty ogromnym smutkiem, ale okraszony też humorem. Coś, co mogło wyjść tylko spod ręki w pełni świadomego i wytrawnego reżysera, który zresztą występuje w epizodzie – gra reżysera, który mimo sukcesów zawodowych, również szuka szczęścia, bezskutecznie.
Najlepszym filmem tegorocznego Sputnika, nie tylko według mnie, ale również publiczności Festiwalu, był obraz Wasilija Sigariewa „Żyć” – opowiadający trzy historie ludzi z rosyjskiej prowincji, które utraciły najbliższych.
Chłopca, katowanego przez matkę i ojczyma, którego biologiczny ojciec popełnia samobójstwo. Świeżo poślubionej dziewczyny z HIV-em, która traci swojego męża, w czasie bandyckiego napadu w kolejce podmiejskiej. Matki – wyleczonej alkoholiczki, której dwie córki giną w wypadku, w czasie ich powrotu z domu dziecka.
Film poraża, nieraz chce się wyjść z sali – jest tak przygnębiający, ale trwa się w skupieniu do końca projekcji, wciśniętym w fotel.
Tu nie ma łatwego pocieszenia, amerykańskiego happy endu. Albo sobie poradzisz ze stratą najbliższych albo samemu pożegnasz się z życiem. Film ze świetnymi aktorami, grającymi bardzo fizycznie i przekonująco.
Zresztą aktorstwo to cecha charakterystyczna rosyjskich filmów. Na ekranie widzi się bohaterów, a nie kukły, odgrywające sceny zapisane w scenariuszu.
Filmem, który zdobył grand prix tegorocznego Sputnika jest „Córka” Aleksandra Kasatkina i Natalii Nazarowej. Znowu prowincja, miejsce tak rzadko pojawiające się w polskim kinie. Dwie nastoletnie dziewczyny – „imprezowa” Masza oraz Inna – nieśmiała i ułożona, opiekująca się owdowiałym ojcem i młodszym braciszkiem. W mieście, gdzie dla nastolatków jedynymi rozrywkami są: alkohol, szybki seks i dyskoteka, grasuje morderca zabijający nieletnie dziewczyny. Tragedia wisi w powietrzu i w końcu się wydarza.
Drugoplanowymi bohaterami filmu są prawosławny ksiądz i jego syn, zakochujący się ze wzajemnością w Innej. To dwie Rosje, żyjące obok siebie – ta tradycyjna – patriarchalna i bogobojna oraz nowoczesna – chamska, odurzona wódą, pozbawiona głębszych wartości.
To Rosja borykająca się ze schedą po Związku Radzieckim, z bezrobociem, przemocą, brakiem perspektyw, szukająca swoich korzeni.
Może trochę zbyt łatwo pokazany jest ten wybór – tradycja albo świat, gdzie liczy się tylko kasa i wygląd. Czy możliwy jest dzisiaj powrót do porządków z początku XX wieku i czy rzeczywiście dzisiejszy świat jest aż tak okropny jak pokazują autorzy filmu? To pytanie na które musimy sobie odpowiedzieć jako widzowie.
Jednak już samo stawianie takich pytań jest wielką wartością rosyjskich filmów. Reżyserzy z Rosji (oczywiście poza sieczką komercyjną, która jest obecna i tam) traktują widza poważnie. Nie jak przeżuwacza popcornu, który w kinie szuka tylko łatwej rozrywki i podniet.
Jak widać polscy widzowie to doceniają i na Festiwalu niemal na każdym filmie były tłumy, również na spotkaniach z reżyserami, a na część projekcji na wiele godzin przed pokazem brakowało biletów.
To niesamowity sukces ekipy Sputnika i jego twórczyni – Małgorzaty Szlagowskiej, która w ciągu sześciu edycji Sputnika kompletnie odmieniła postrzeganie kinematografii ze Wschodu, która przez wiele lat kojarzyła się li tylko z propagandą i obciachem.
Dzisiaj oglądając nawet radzieckie filmy, te sprzed kilkudziesięciu lat, muszę stwierdzić, że pod lekko widoczną powłoką propagandy, kryją się perełki – takie do śmiechu i do łez, do zadumy i refleksji, a czasami po prostu świetne melodramaty i komedie. Choćby „Dworzec dla dwojga”, czy „Moskwa nie wierzy łzom”.
I takie jest właśnie rosyjskie kino. Czy tak naprawdę potrzeba więcej?