Święto Dzbana, Kumbh Mela, jest największym na świecie festiwalem religijnym.
Gdyby chrześcijanie chcieli nawrócić Hindusów, to zamiast dziesięciu tysięcy „przeciętnych” misjonarzy wysłaliby jednego świętego.
Jeden święty nawróciłby miliony Hindusów.
Nie ma bowiem rasy bardziej wrażliwej na świętość.
Henri Michaux
Mela, święto, opisywane jest zazwyczaj na dwa sposoby. W pierwszym wylicza się zdumionemu czytelnikowi liczbę uczestników, kilometry kabli elektrycznych i rur doprowadzających wodę zużytych na obsługę festiwalu, tysiące ubikacji ustawionych dla pielgrzymów, plutony wojska i jednostki policji zabezpieczających imprezę oraz miliardy rupii przeliczone na miliony dolarów wydanych przez rząd. (Jakby w kraju Wielkich Liczb, miliarda ludzi, milionów bóstw i bogów, miało to jakieś znaczenie).
Czasami dodaje się też informację o 12 letnim cyklu festiwalu, wymienia miasta gdzie mniej więcej co 4 lata rotacyjnie odbywa się mela (Allahabad, Haridwar, Nasik i Udżajn) oraz rzeki nad którymi te miasta się znajdują (Ganges, Jamuna, mityczna Sarasłati oraz Godavari i Sipra). Przy rzekach warto wspomnieć o brudnym Gangesie, szokując czytelnika opisem martwych ludzi, zwierząt i odpadków niesionych nurtem rzeki, która według wierzeń hindusów ma moce oczyszczające.
Mitologia Kumbh Meli to historia Brahmy – Stworzyciela, który unosząc się w transie na powierzchni przedwiecznego oceanu, obudził się i zaczął tworzyć wszechświat. Bogowie i demony postanowili pomóc Brahmie ubijając wspólnie ocean mleka. Jako narzędzia użyli gigantycznego węża owiniętego wokół potężnej góry. Demony chwyciły za ogon, a bogowie za paszczę węża, po czym przystapili do dzieła. Ubocznym produktem ubijania oceanu, był dzban (kumbh) pełen nektaru nieśmiertelności (amritu). Ambrozja miała zostać podzielona miedzy bogów i demony ale bogowie w ostatniej chwili zmienili zdanie. Obawiali się, że demony uzyskają nieśmiertelność – staną się niepokonane. Indra, władca niebios, zdołał jednak odebrać nektar demonom i pod postacią gawrona zaczął uciekać przed pościgiem. Dwanaście dni czyli dwanaście ziemskich lat leciał do raju. Po drodze krople nektaru spadły na cztery miejsca, w których teraz odbywają się festiwale. Najważniejszy jest ten w Allahabadzie.
Drugi sposób na Kumbh Melę jest trudniejszy. Stara się przedstawić atmosferę miejsca, nastroję ludzi i fenomen zjawiska. Nie posługuje się statystyką i Wikipedią. Mark Tully, wieloletni korespondent BBC w Indiach, szybko prześlizguje się po liczbach, krótko streszcza legendę święta. Skupia się na swoich wędrówkach po festiwalowym obozie. Opisuje akhary – wojowniczych mnichów hinduskich. Opowiada o konfliktach, sporach i polityce wstrząsającej hinduizmem. Umiejętnie porusza się po barwnym bazarze religii, wśród tłumu guru, wielkich babów, sadhu i fakirów.
Jest tam miejsce dla Balyogi Baba, który od 8 lat stał na jednej nodze i Abhilasha Dasa z aszramu zwolenników Kabira – XV-wiecznego poety i mistyka. Dasa spytany o ascetyzm odpowiedział: „Uważamy, że szaleństwem jest uprawianie tapasyi przez stanie na jednej nodze albo siedzenie w kręgu pięciu ognisk jak niektórzy sadhu czynią. Również nie wierzymy w cuda. Jest tutaj wielu religijnych hochsztaplerów, a religijny kłamca jest największym kłamcą jaki może być, nawet większym niż prawnik czy polityk. Jeśli polityk powie, że mysz zamieniła się w małpę, nikt mu nie uwierzy. Jeśli mahatma powie to samo, ludzie mu uwierzą.” (Mark Tully, No full stops in India)
Tully bardzo uważa, żeby nie mówić o religii z pozycji zachodniego obserwatora. Religia kojarzy nam się z fundamentalizmem i zagrożeniem państwa świeckiego. Brytyjski dziennikarz przytacza rozmowę z Sant Bax Singhiem, wykształconym w Oxfordzie, potomkiem wielkich właścicieli ziemskich – maharadżów, który na pytanie czy elity władzy słusznie uważają za zagrożenie radykałów z Kumbh Meli odpowiada: „Doskonale zdajesz sobie sprawę, że zdecydowana większość tych, którzy kąpali się w Sangam (gdzie mieszają się wody Gangesu i Jamuny- przyp.aut) będą głosować na partie świeckie takie jak Kongres lub Dżanatę Dal mojego brata…Właściwie debata o sekularyzmie jest debatą Zachodu, ponieważ w twoim świecie religia blokowała rozwój i naukę. Debaty tutaj nigdy nie przebiegały na linii religia versus nie-religia – to zostało przywiezione przez was”. (Mark Tully, No full stops in India).
Ludzie Zachodu rozpaczliwie szukając sensu i duchowości idealizują religijność Indii. Nie przypadkiem funkcjonuje tam termin „turystyka religijna”. Nie należy mylić jej z organizowaniem pielgrzymek, co jest sporym biznesem: świętych miejsc jest pod dostatkiem, a popyt też ogromny. – I gdzie oni wszyscy jadą? – można spytać na dworcach kolejowych. Hindusi nie podróżują dla przyjemności, co to za przyjemność tłuc się setki kilometrów w tłoku, duchocie i gorącu? Są tylko trzy mozliwośći: Hindus odwiedza rodzinę (liczną), jedzie w interesach (czy za chlebem) lub pielgrzymuje. Dlatego biały podróżnik wzbudza taką wesołość, gdy nie wymieni żadnego z „hinduskich” przyczyn podróży. Innym dziwactwem jest wyjazd do szkoły medytacyjnej lub jogi na kilka tygodni czy miesięcy.
Hindus raczej wybiera aśram na lata, zmienia całe swoje życie. Zresztą nie wybierze tego samego miejsca co biały. West musi mieć czysto, najlepiej z klimatyzacją i guru mówiącym po angielsku w zestawie. Ważne tez są dekoracje: piękny park, korty tenisowe, bordowa tunika dzienna i biała do medytacji. Z kolorowego folderu ciepło uśmiechają się do nas szczęśliwi ludzie oferując wszystko od medytacji i jogi przez sufizm (!) po seks-medytacje. Ostatnio popularna stały się wycieczki na Kumbh Melę.