Darjeeling, miasteczko wciśnięte między Nepal i Bhutan, spodoba się każdemu polskiemu turyście. Pośród pięknych górskich scenerii będzie zajadał się lokalnymi pierogami, popijając słynną czarną herbatą w towarzystwie Pani Pięć Sekund. A ta sprzeda nam każdą, miejscową plotkę..
Chowrasta, serce Darjeeling
Centralnym miejscem Darjeeling jest Chowrasta – duży plac otoczony sklepami, kawiarniami i hotelami. To tutaj toczy się kulturalne życie miasta, stąd też najlepiej rozpocząć naszą wycieczkę. Każdy dzień serca Darjeeling, zaczyna się niecodziennym w Indiach widokiem – Hindusów uprawiających jogging!!
Koło południa plac zapełnia się setkami turystów, przygodnymi fotografami oferującymi zrobienie zdjęcia za kilka rupii lub mężczyznami, którzy zachęcają do przejażdżki konnej. Darjeeling od reszty Indii wyróżnia jednak brak nachalności. Podejście do turystów jest bardziej „europejskie”, zwyczajne, bez zbędnego „naciągactwa”. Nawet ilość żebraków wydaje się tu stukrotnie niższa, aniżeli gdziekolwiek indziej.
Ponieważ ranki upływają miejscowym na bieganiu, to wieczory obowiązkowo spędzają już w knajpach i restauracjach lub pośród dziesiątek straganów i sklepów.
Sztandarowym przysmakiem Darjeeling są momo, czyli inaczej pierożki. Jest tu też ich większa odmiana shyaphale, pierogi tybetańskie. Podawane są na dużym płaskim talerzu, gdzie każdą połowę zajmuje jeden wielki pieróg z nadzieniem z mięsa wołowego. Palce lizać! Za każdym razem, gdy jem shyaphale przypomina mi się sobotnie popołudnie i smak domowych pierogów. Gdy brzuch jest już pełny, warto też zajść na kieliszek wina do… brytyjskiego pubu, Joeys Pub, gdzie najczęściej w weekendy można obejrzeć w akcji… Manchester United, ulubiony klub właściciela lokalu.
Dla Europejczyka punktem wartym polecenia, szczególnie rano, jest bez wątpienia piekarnia znajdująca się na jednej uliczek prowadzących do Chowrasty, która specjalizuje się w wypiekach chlebów, bułek oraz rogalików. Podniebienia tęskniące za polskim chlebem znajdą tu oazę dobrze znanych sobie smaków.
Obserwatorium
Zaledwie 300 metrów na północ od Chowrasty znajduje się Obserwatorium – święte miejsce Hinduistów i Buddystów. Również w tym miejscu stała świątynia Dorje Ling, od której miasto wzięło swoją dzisiejszą nazwę. Do Obserwatorium przychodzi się przede wszystkim dla przepięknego widoku na szerokie pasmo Himalajów. Ale znajdziemy tutaj także świątynię ku czci Mahakala, buddyjskiego bóstwa i złego wcielenia hinduistycznego boga Śiwy. Mahakala symbolizuje symbiozę pomiędzy tymi dwoma popularnymi religiami, co najlepiej oddaje atmosferę bengalskiego Darjeeling, w którym hinduizm zgodnie współżyje z buddyzmem.
Ten przybytek ma też swoją drugą nazwę – Świątynia Małp. Tych szybkich i sprytnych stworzeń jest tu niezliczona ilość, może nawet więcej niż powiewających na wietrze, kolorowych buddyjskich flag modlitewnych. Nie radzę więc wybierać się tutaj na obiad, ponieważ przyniesione jedzenie może zniknąć sprzed nosa w oka mgnieniu.
Herbatka po polsku
Górskie miasteczko jest znane na cały świat dzięki miejscowej herbacie. Słynną „Darjeeling Tea” można kupić na wszystkich kontynentach naszego globu, a rośnie ona właśnie tutaj, w Happy Valley – „Szczęśliwej Dolinie”. Przez sześć dni w tygodniu okoliczne kobiety chodzą z dużymi koszami wypełnionymi liśćmi herbaty. Ciężar jest przemyślnie rozłożony – kosz niesiony na plecach jest przewiązany sznurem dookoła czoła. Kobiety przez kilka godzin zrywają kwiaty herbaty, które później są suszone i mielone.
Za „co łaska”, które w zależności od liczby turystów kształtuje się w granicach 20Rs-100Rs (1.50-6.50 zł), można przespacerować się po zabytkowej fabryce. Zwiedzanie kończy się w sklepie z przeróżnymi rodzajami produkowanych tu herbat.
Przed wejściem do fabryki, na małym wzniesieniu, stoi znana tylko nielicznym niewielka chatka Pani Pięć Sekund. Jest emerytowaną pracownicą „Szczęśliwej Doliny”. Słynie z przyrządzania najszybszej herbaty na świecie, której przygotowanie trwa właśnie magiczne pięć sekund. Tak naprawdę jest to zwykła zabawa, którą wesoła starsza pani wymyśliła, żeby przyciągnąć turystów. Gotuje wodę, wrzuca herbatę do szklanki, a gdy woda w czajniku wrze, zalewa nią szybko herbatę licząc jeszcze prędzej „one, two, three, four, five”. Spore wrażenie robią zeszyty starszej pani z bez mała kilkoma tysiącami wpisów ludzi, którzy zatrzymali się u niej na filiżankę gorącej herbaty i ciekawej rozmowy.
Pani Pięć Sekund to urodzona gaduła, zdolna przegadać absolutnie każdego. Nie zdziwcie się też, jeśli nagle zacznie mówić… po polsku. Jak sama twierdzi nie ma chyba języka na tym świecie, w którym nie umiałaby powiedzieć choć kilku słów.