Mój dom w Pakistanie

Życie w PakistaniePrzed świtem budzi mnie głos adhanu, ale nie wstaję jeszcze. Spokojne, dalekie nawoływanie muezzina zwiastuje jedynie, że niedługo moja teściowa wkroczy do pokoju dziewcząt, gdzie sypiam ze szwagierkami, budząc nas na modlitwę.

Ten fakt, że ktoś inny przejął za mnie nawet obowiązek pilnowania pory modlitwy sprawia, że czuję się trochę jak dziecko – pod czujnym okiem matki, bezpieczna i spokojna. Lekkie szturchnięcie w ramię, tylko jedno i ciche: „Noor – namaz…”. Z głową jeszcze pełną sennych majaków, opuszczam łóżko przy akompaniamencie ogłuszającego świergotu ptaków, pozdrawiających ich Stwórcę swoją własną modlitwą.

Każdego dnia rano przychodzi Naseema. To nasza pomoc domowa. Obserwuję, jak sprawnie zmywa całą posadzkę głównego pomieszczenia, holu, schodów i łazienki. Za pomocą gumowego węża zlewa po prostu całą powierzchnię, jednocześnie zmiatając wypłukany brud miotełką z witek. Po zakończeniu tej pracy zbiera wodę z podłogi gumowym zbierakiem, osadzonym na długim trzonku. Widząc moje spojrzenie uśmiecha się.

Pomyślałam, że ja pewnie zmywałabym całą podłogę mopem i wodą w wiaderku. Tym samym umordowałabym się bardziej, przy jednoczesnej mniejszej skuteczności mojej pracy. Nie przyszłoby mi do głowy, że mogę pozwolić działać płynącej wodzie. Oczywiście tego typu operacja jest możliwa jedynie dzięki temu, że podłogę stanowią tu wypolerowane płyty lastriko, a nie drewniane deski.

Tylko w pokoju modlitewnym podłoga jest wyłożona wykładziną dywanową. Ten pokój jest niezwykły, atmosfera w nim panująca przypomina meczet, na ścianach widać oprawione w ramki, tłoczone złotem arabskie sentencje – cytaty z Koranu. Za szybami witryn stoją szeregi złoconych grzbietów książek. Kocham pomieszczenia, w których są książki. Nadają wnętrzu niepowtarzalną przytulność i atmosferę spokoju. To tu przychodzę na modlitwę, tutaj czytam Koran. Odgłosy dobiegające z zewnątrz są tu mocno przytłumione, co sprzyja koncentracji i daje poczucie pewnej izolacji od gwaru życia domowego i ulicznego.

Dom stoi w hałaśliwym punkcie miasta, w pobliżu lotniska. Kilka razy na dzień rozlega się donośny huk przelatującego niemal tuż nad głowami samolotu. Ale nawet podczas przerw między lotami nigdy nie jest tu cicho. Słychać warkot przejeżdżających samochodów, motocykli, klaksony riksz i nawoływania ludzkie.

Główne pomieszczenie domu (my nazwalibyśmy je pokojem dziennym, choć z pokojem niewiele ma to wspólnego), w którym spędza się największą ilość czasu, jest otwarte z jednej strony, tworząc pewnego rodzaju balkon. Betonowy ażur ukrywa domowników przed oczami ciekawskich z zewnątrz, ale im samym pozwala widzieć wszystko, co się dzieje dokoła domu. To otwarcie potęguje wrażenie, że mieszkamy na ulicy. Każdy głos rozlega się jakby tuż obok nas, jesteśmy integralną częścią żyjącego miasta.

Z tego miejsca będącego centrum życia domowego rozchodzą się wejścia do bardziej prywatnych części domu – do sypialni, kuchni, jadalni, łazienki. Schody prowadzą na pięterko, gdzie znajdują się kolejne sypialnie i łazienki. [Kiedyś prawdopodobnie ta górna część domu przypadnie mi – jako mieszkanie]. Moja teściowa jest miłośniczką kwiatów i ptaków. Toteż wzdłuż dwóch ścian głównego pomieszczenia stoją ciężkie donice wypełnione najrozmaitszymi bujnymi roślinami. W innym rogu spoczywa ogromna woliera pełna kolorowego ptactwa.

W dużej rodzinie ciągle coś się dzieje. Jedna osoba znika z pola widzenia, a już nadciągają dwie następne. Tu nie ma miejsca na posępne posiłki w milczeniu. Zawsze ktoś ma coś do powiedzenia, dzieci domagają się dokładki, dorośli dyskutują na tysiące tematów, żywo gestykulując i podkreślając wagę swych słów bogatą mimiką. Wszystko jest spontaniczne, nieudawane. Nie rozumiem o czym rozmawiają, a przecież ani przez moment się nie nudzę, jakbym była obecna na jakimś niezwykłym spektaklu.

Rodzina jada razem. Na podłodze rozkładane są kolorowe maty, a na nich długi bieżnik, na którym postawione zostaną półmiski i talerze. Matka jest tą, która dzieli posiłek między obecnych. Najpierw gościom, potem ojcu, następnie już jak leci. Od razu pierwszego dnia pobytu popełniłam małą gafę, chcąc wręczyć torebkę słodyczy najstarszej dziewczynce. Przyjęto to z życzliwą wyrozumiałością. Szwagierka wyjaśniła mi cicho, że powinnam ją wręczyć matce domowników, a ona rozdzieli dzieciom tyle, ile uzna za stosowne. Tak się zresztą ostatecznie stało.

Posiłek jest oznaką zażyłości: jedzenie ze wspólnego talerza po dwie, trzy osoby,  karmienie się nawzajem, a wszystko to w atmosferze śmiechu i przekomarzania się. Goście lub osoby o wysokim statusie dostają osobny talerz, co wyraża szacunek i pragnienie szczególnego ich uhonorowania.

Be Sociable, Share!

    Podobne

    Komentarze

    1. Katariinaa pisze:

      Super się czyta..jak by się było wśród Was :) Czekam na więcej! :*

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

    *
    = 3 + 7

    This blog is kept spam free by WP-SpamFree.