Merapi w dosłownym tłumaczeniu oznacza „górę ognia”. 25 października wulkan wybuchł a pył pokrył wszystko pięciocentymetrową warstwą. Zginęły 34 osoby.
Poniedziałek
W weekend 23-24 października 2010r. doszło do ponad 500 niewielkich, ale wyczuwalnych trzęsień ziemi spowodowanych wzmożoną aktywnością wulkaniczną Merapi. 25 października władze nakazały ewakuację ludzi w promieniu 10km ogłaszając najwyższy poziom zagrożenia wybuchem. Jeszcze tego samego dnia popołudniu wulkan wybuchł trzy razy. Następnego dnia Departament Rozwoju Technologicznego oraz Badań Wulkanologicznych (BPPTK) zarejestrował: 232 sejsmiczne zjawiska wulkaniczne, 269 lawin, 4 przepływy lawy i 6 ciepłych chmur. Słup dymu unoszącego się z krateru Merapi wzrósł na wysokość 1,5km. Pył wulkaniczny opadając pokrył wszystko warstwą 5 cm. Zginęły 34 osoby. Zamknięto największy na świecie kompleks buddystycznych świątyń w Borobudur.
„Merapi” idealnie pasuje do tego najaktywniejszego z Indonezyjskich wulkanów, których jest 129 . Od setek lat wybucha regularnie co cztery lata. Za każdym razem jednak zmienia się charakter tych wybuchów oraz ich siła. Merapi wznosi się na wysokość 2,968 m. pomiędzy dwoma prowincjami Yogyokartą i Jawą Centralną.
Mimo ciągłych ostrzeżeń naukowców i władz oraz komunikatów w mediach ludzie wracali do wiosek. Bojąc się o swoje dobytki oraz chcąc uratować w pośpiechu pozostawione zwierzęta ryzykowali życie. Prezydent Indonezji Susilo Bambang Yudhoyono w trosce o ludzi zapowiedział, że rząd odkupi od nich wszystkie pozostawione zwierzęta. Miał nadzieję, że powstrzyma to biedne osoby od powrotu na zbocza wulkanu.
W piątek w nocy 29 października aktywność wulkanu ponownie wzrosła. Strefa ewakuacji ludności została poszerzona do 15 km. Nad ranem w sobotę doszło do kolejnej eksplozji. Największej od 140 lat a trwającej 22 minuty. Wybuch wulkanu było słychać w Yogyokarcie oddalonej od niego o 20km. Słup dymu wzniósł się na wysokość 3,5km i opadał w promieniu 30km od wulkanu. Zboczami wulkanu w promieniu 13km zeszła chmura gorącego powietrza o temperaturze 800oC. Dziesiątki osób trafiło do szpitali z poważnymi poparzeniami ciała i układu oddechowego. Mimo iż ewakuowanych zostało ok. 100 tysięcy osób podczas wybuchu zginęło 109.
Wulkan nadal wykazuje aktywność. Zdania naukowców są podzielone co do kolejnych eksplozji. Jedni twierdzą, że najgorszy wybuch już miał miejsce. Inni natomiast przekonują, że to dopiero początek i spodziewają się, że Merapi wybuchnie o wiele potężniej. Rząd nadal utrzymuje najwyższy poziom zagrożenia. Strefa ewakuacji została zwiększona do 20km. Na jej terenie ciągle opada pył wulkaniczny. Wojsko z całego kraju pomaga w przeszukiwaniu terenu i pomocy w ewakuacji. Tworzone są obozy dla przesiedleńców.
Podobnie jak podczas wybuchu z dnia 22 listopada 1994 r. chmura gorącego powietrza przeszła przez miasto Muntilan. Położone na zachód od Merapi niedaleko od Borobudur. Wówczas zginęło 27 osób tym razem na szczęście nikt. Jednak dziesiątki osób zostało poważnie poparzonych. Multilan przysypane jest popiołem. Budynki, drzewa, ulice wszystko ma jedną i tą samą szarą barwę. Krajobraz jest monochromatyczny. Bez maseczki na twarzy trudno się oddycha. W mieście jest oddział wojska mający pomóc ludziom. Wiele domów zostało zdewastowanych. Pod ciężarem pyłu wszystkie drzewa się połamały. Palmy wyglądają jak złożone parasole. Ulicami tam i z powrotem przejeżdżają na sygnale ambulanse i radiowozy policyjne. Gdy tylko przejadą zapada cisza. Większość miejsc wygląda jakby była wyludniona, a budynki opuszczone.
Mimo że popiół wciąż opada ludzie rozpoczęli sprzątanie. Biorą w nim udział zarówno kobiety jak i mężczyźni. Pomagają nawet dzieci. Zaczynają od oczyszczania dachów bojąc się, że się zawalą. Czyszczone są także ulice i okoliczne świątynie. Na terenie świątyni Mendud sprzątanie trwa już 3 dni. 11 listopada rozpocznie się sprzątanie kompleksu świątynnego Borobudur. W pracach będą brali udział członkowie stowarzyszenia hoteli i przewodników z Borobudur. Ze względu na duże straty finansowe planowane jest ponowne otworzenie kompleksu dla turystów od 15 listopada. Dla wielu mieszkańców kompleks Borobudur jest jedynym źródłem dochodów.
Ich sytuację utrudnia brak prądu. Nie ma go od 7 dni i nie wiadomo jak długo nie będzie ponieważ wiele linii wysokiego napięcia jest pozrywanych. Czują się oni porzuceni przez władze, które zajmują się jedynie osobami bezpośrednio dotkniętymi przez katastrofę. Modlą się o silne ulewy, które zmyją pył. Niestety deszcze, które padają każdego dnia są za słabe i jedynie pogarszają sytuację. Mokry pył jest cięższy i tworzy na powierzchni jakby warstwę cementu, której jeszcze trudniej się pozbyć.
W miejscowym urzędzie władze stworzyły „Wioskę Merapi”, czyli obóz dla osób ewakuowanych. W jednym pomieszczeniu na słomianych matach mieszka 125 osób w tym ok. 30 dzieci. Pochodzą oni z trzech wiosek: Srumbung, Gulon i Dukun. W ciągu dnia w obozie przebywają głównie kobiety z dziećmi oraz starsi. Mężczyźni wracają do wiosek ratować resztkę dobytku oraz dokarmiać zwierzęta, którym udało się przeżyć. Miejscowa ludność wspiera przesiedleńców przygotowując dla nich dwa razy dziennie posiłki. Wioskę codziennie odwiedza lekarz, który w szczególności opiekuje się osobami starszymi. Dzieciom najtrudniej jest zrozumieć zaistniałą sytuację. Całymi dniami siedzą zamknięte na terenie budynku praktycznie nie mając żadnych rozrywek. Podarowane od miejscowej ludności balony i papiery do rysowania to jedyne atrakcje jakie posiadają. Co drugi dzień odwiedza ich nauczyciel ze szkoły w Borobudur. Nie prowadzi on jednak typowych zajęć lekcyjnych gdyż dzieci są na różnym poziomie edukacji. Po prostu organizuje im czas dając zajęcie i bawiąc ich. Każda nowa atrakcja jest dużą pomocą nie tylko dla dzieci ale i dorosłych, którzy choć na chwilkę mogą zapomnieć o tym co ich czeka po powrocie do wiosek. Większość z ich domów jest doszczętnie zniszczona. Popiół i gorący wiatr zdewastował uprawy. Wielu straciło zwierzęta, które są podstawą tutejszych gospodarstw. Będą musieli zacząć życie od nowa.
Dzięki pomocy Ahas’a i Priyoto odwiedziliśmy obóz. Zakupiwszy wcześniej słodycze, przekąski i długopisy dla dzieci (niestety nigdzie w okolicy nie można kupić farb ani kredek). Wspaniale było zobaczyć na ich ustach uśmiechy. Małe rozrabiaki zafascynowane wielkością Darka nie chciały go odstąpić nawet na krok. W takich sytuacjach znajomość języka nie jest niezbędna. Z resztą z dziećmi zawsze najłatwiej jest nawiązać kontakt. Porozumienie następuje na poziomie uczuciowym a nie słownym. Po raz kolejny to my pozowaliśmy do zdjęć im, a nie oni nam. Mimo tak trudnej dla nich sytuacji częstowali nas owocami i przyjęli z ogromną serdecznością i ciepłem.
Jak mówią okoliczni mieszkańcy obecnie najbardziej obawiają się zimnej lawy czyli laharów (jest to rodzaj potoku błota z materiału piroklastycznego i wody spływającego ze zboczy wulkanu). Wzdłuż rzek układane są worki z piaskiem mające tworzyć dodatkowe wały. Wszyscy mają nadzieję, że do kolejnych wybuchów już nie dojdzie. Jeśli wulkan w najbliższych dniach będzie stosunkowo spokojny planują w niedzielę 14 listopada opuścić obóz i wrócić do domów.
Przerażające, mamy szczęście, że nam to nie grozi w Polsce.