Gruzini cenią swoją historię, kulturę i sztukę. Cenią też swoją kuchnię. Ale w Tbilisi życie nabiera coraz większego tempa, a zapracowane kobiety mają coraz mniej czasu na gotowanie. Stąd popyt na fast food.
To stosunkowa nowość w kulturze, która celebruje długie, ceremonialne uczty. Najczęściej jednak lokalny fast food (tłumaczony wprost jako szybkie jedzenie/scrafi kveba) serwuje tradycyjne dania. Oczywiście te, które można przyrządzić/odgrzać szybko. A jest to głównie chaczapuri (placek z serem na słono), lobiani (placek z masą fasolową), kebab i sałatki. Również w budkach w przejściach podziemnych królują placki wszelakie, choć coraz więcej tam wyrobów pizzo-podobnych i hot-dogowatych.
W Tbilisi funkcjonuje kilka lokalnych sieci fast-foodowych, z których najwięcej punktów mają: Ori Lula (nazwa od lula-kebabu – podłużnego kotleta zawiniętego w cienki lawasz) oraz Maczachela (nazwa od krainy i rzeki na pograniczu gruzińsko-tureckim). Międzynarodowy junk food reprezentuje głównie McDonalds oraz bliżej nierozpoznane budki Two Minutes, serwujące hamburgery. Niestety pojawiają się kolejne w tym guście.
Póki co wyścig wygrywa placek z serem. Świeżo upieczony czy odgrzany to rzecz drugorzędna. Chaczapuri jest dobrem narodowym. Istotą i tajemnicą tego przysmaku jest ser. Najlepszy jest ser sulguni – od września 2011 chroniony patentem. Chaczapuri to podstawa tradycyjnego żywienia w Gruzji. Jego ranga jest niepodważalna.
W 2009 roku prowadzono nawet Index Chaczapuri dla mierzenia inflacji! Na wzór amerykańskiego Big Mac Index stosowanego przez magazyn The Economist. Index obliczany jest przez kalkulację kosztów przygotowania jednego chaczapuri (składniki + koszt energii). Popularność placka z serem gwarantuje miarodajność jego indexu.
Autorka prowadzi bloga poświęconego Gruzji:
http://georgianapl.blogspot.com/