Jakiś czas temu zakwitły w Japonii wiśnie… oczywiście nie wszystkie na raz. Najpierw, w marcu, te na południu kraju, a obecnie jeszcze kwitną te na północy i u nas na wsi. Myślę, że rok szkolny Japończycy próbowali zgrać właśnie z tokijskimi wiśniami, gdyż, dokładnie w kwietniu, drzewa eksplodują tam różowo-białym kwieciem, a rok szkolny zaczyna się pierwszego kwietnia. Z mojej perspektywy — nie do końca zadomowionego gaijina — te piękne, bujne kwiaty wiśni oglądane po drodze do i ze szkoły to chyba jedyna przyjemność japońskiego systemu edukacji zafundowana uczniom… dobrze, że chociaż ta jedna.
Edukację w Japonii dzieci zaczynają bardzo szybko. Nadgorliwe mamy już podczas ciąży słuchają Mozarta i nagrań tekstów w języku angielskim, żeby dziecko po narodzinach było już osłuchane z mową, której uczyć będzie się na wszystkich szczeblach edukacji (Mozart podobno podnosi dzieciom poziom IQ). Kiedy dziecko pojawi się już na świecie, rodzice zaopatrują je w zestaw pomocy dydaktycznych, które mają na celu uczenie przez zabawę (istnieje wiele takich programów, w zależności od firmy dziecko można do nich zapisać od pierwszego do szóstego miesiąca życia; po zapisaniu uiszcza się stałą opłatę, a do domu pocztą przychodzą edukacyjne gry, zabawki, książeczki i nagrania; programy kończą się przeważnie, kiedy dziecko kończy trzy latka i idzie do przedszkola).
Wyścig szczurów od przedszkola
W przedszkolu system zaczyna wreszcie wychowywać dziecko, któremu do osiągnięcia trzeciego roku życia wolno było robić dosłownie wszystko… Dzieciństwo w Japonii trwa właściwie tylko te trzy lata, więc rodzice i dziadkowie chyba rekompensują w ten sposób utraconą część tego najpiękniejszego okresu w życiu… Z doświadczenia własnego jako matka Polka mieszkająca z teściową i matką teściowej (czy może być jeszcze gorszy scenariusz?!) mogę napisać:
— po pierwsze: nie wolno karcić dziecka dopóki nie pójdzie do przedszkola
— po drugie: nie wolno pozwolić by dziecko płakało
— po trzecie: należy pozwalać mu na wszystko – jeśli uderzy na ulicy obcą osobę lub coś popsuje, obowiązkiem matki jest przeprosić, a nie zapobiec, by nie zrobiło tego więcej.
Przedszkole, do którego aktualnie uczęszcza moja córka, małymi kroczkami przyzwyczaja dziecko do spędzania całych dni poza domem, bez rodziców i dziadków oraz powoli uczy manier i wychowuje. Najważniejszym wydarzeniem w życiu dziecka do tego momentu jest pierwszy dzień w przedszkolu, którego oboje rodzice nie mogą opuścić. (Moja teściowa zabroniła mi pracować w ten dzień i powiedziała, że mam zrezygnować z bardzo intratnej posady, w razie gdyby praca pokryła się z terminem przyjęcia mojej córki do przedszkola… czy tylko ja uważam to za absurd?!) Jako iż w Japonii wyścig szczurów zaczyna się już w żłobku (na przykład w Tokio), z pewnością przedszkole pełni równie istotną rolę, ale mój obcy umysł z innego świata uniemożliwia mi pojęcie tego przy pomocy logiki arystotelesowskiej tak nieadekwatnej w tej części świata.
Szkoła cię nauczy?
Kolejnym krokiem na edukacyjnej drodze malucha jest podstawówka, od której przecież zależy przyjęcie do gimnazjum, następnie liceum, w efekcie na uczelnię wyższą, a ostatecznie do firmy… (Już się martwię, jak wybiorę dziecku szkołę podstawową mając do wyboru tylko jedną u nas na wsi… czy zagwarantuje ona dobry uniwersytet? ) Kiedy dziecko zaczyna naukę w szkole, wszyscy krewni oraz sąsiedzi zobowiązani są ofiarować mu określoną sumę pieniędzy, różniącą się w zależności od stopnia pokrewieństwa lub zażyłości kontaktów z rodziną ucznia. Rodzice natomiast muszą oddać wszystkim ofiarodawcom prezenty do kwoty nie przekraczającej połowy otrzymanych pieniędzy. To samo ma miejsce, kiedy dziecko już skończy swoje wspinanie się po szczeblach edukacyjnej drabiny i zostanie wreszcie zaadoptowane (już jako dorosły człowiek) na łono firmy-matki, która będzie je utrzymywać do końca życia, a której ono pozostanie wiernie oddane jako pracownik.
Takie ofiarowywanie pieniędzy ma sens, gdyż każdy etap w edukacji dziecka w Japonii wiążę się z ogromnymi wydatkami dla rodziców – wszystko jest płatne, od przedszkola przez podstawówkę, gimnazjum, liceum aż po uczelnie wyższe. Do czesnego trzeba jeszcze dodać mundurki, dresy, zeszyty, podręczniki… dzieci muszą przecież wyglądać, posiadać i myśleć tak samo. W japońskiej szkole (i społeczeństwie) nie ma miejsca na indywidualność czy swobodę.
Jednak wspinanie się do momentu zatrudnienia nie jest tak proste, jak mogłoby się to wydawać… Gimnazjum i liceum to droga przez mękę: setki testów z wykutego na pamięć materiału, niemającego nic wspólnego z rzeczywistością, z kluczami odpowiedzi, w których tylko jedna opcja jest dopuszczalna, bez możliwości sprzeciwu.
Juku
Pracuję w juku, czyli „szkole po szkole”, której zadaniem jest tłumaczenie tego, co dzieci przespały podczas lekcji w normalnej szkole. Jak tu nie spać? Jeśli śpi się cztery albo pięć godzin, potem cały dzień od 8.00 rano do 17.00 spędza w szkole na zajęciach, często też sportowych, a na koniec od 17.00 do 21.00 ślęczy się nad książkami w juku… Szczerze mówiąc daję z siebie wszystko, ale ile z moich zajęć może znieść uczeń, który po dziewięciu godzinach w szkole, gdzie w ramach zajęć w-f przebiegł 15 kilometrów, wciśnięty w przestrzeń około 50 cm na 50 cm pomiędzy ścianką działową, a biurkiem, zasypia na siedząco patrząc mi prosto w oczy i udając, że słucha? Uczniowie są tak przyzwyczajeni do wykonywania zadań, a nie myślenia, że nawet nie domyślają się po skończeniu jednej strony, że na następnej również coś może się znajdować i w związku z tym należy przewrócić kartki (nie żartuję, sama muszę im przewracać kartki na drugą stronę…). I tak przez sześć dni w tygodniu… — w soboty w szkołach również są zajęcia, choć już nie normalne lekcje, a bardziej kółka zainteresowań, na których obecność jest obowiązkowa.
Nie jestem anglistką, ale trochę po angielsku mówię — na tyle, żeby uczyć tego języka w Japonii i na tyle, żeby wiedzieć, że bardzo rzadko tylko jedna opcja jest poprawna. To samo znaczenie, można przekazać na wiele sposobów, jeśli zachowana jest treść, czemu karać ucznia za to, że zna inne słowa niż te z podręcznika? W Japonii nie ma dyskusji. Tak ma być, tak było, jest i będzie. Chcesz iść na Uniwersytet Tokijski, by w przyszłości mieć szansę w polityce? Musisz się zdecydować już w łonie matki, bo bez dobrego żłobka może się nie udać… Chcesz zdać test z angielskiego? Musisz się nauczyć podręcznika na pamięć, nieważne, że nie rozumiesz, kiedy ktoś zagadnie cię po angielsku, nieważne, że nie umiesz nic powiedzieć w tym języku. Dopóki odpowiedzi są poprawne, jest szansa na studia wyższe.
Wiśnie kwitną. Właściwie już przekwitają i ich płatki opadają jak śnieg. Wraz z wiśniowym frontem przez Japonię przetoczyła się kolejna fala samobójstw — pierwsza ma miejsce w grudniu pod koniec roku, a druga na przełomie marca i kwietnia, kiedy decydują się losy przyszłych uczniów bądź absolwentów (wiele osób, w różnym wieku, rozczarowanych wynikiem egzaminów, zwolnionych z pracy, nie dających sobie rady z presją społeczną bądź wyśmiewaniem się z nich w szkole, odbiera sobie życie).
Radosna część rozpoczęcia edukacji przeminęła wraz Golden Week (wolnym tygodniem na początku maja). Od teraz dzieci czeka już tylko wyścig szczurów, niedospanie, zmęczenie i całe dnie poza domem nad książkami, stres i liczenie punktów. Moja najlepsza uczennica nie pyta mnie, co było źle na teście, który jej oddaję, ale zawsze pyta ile punktów poprawiła się od ostatniego sprawdzianu. W końcu życie zależy nie od umiejętności radzenia sobie w nim lub samodzielnego myślenia, ale od ilości punktów na teście. Czemu mnie to dziwi? Zdawałam już nową maturę w Polsce, więc powinnam wiedzieć, że u nas powoli zaczyna być tak samo jak tutaj… Mimo wszystko, jako matka Polka, a nie „azjatycka tygrysica”, zamierzam wysłać dzieci do szkoły za granicą, do kraju, gdzie nie kwitną wiśnie, ale uczą samodzielnego myślenia i może alternatywnych opcji radzenia sobie z niepowodzeniami niż samobójstwo.
Obecnie studiuję na w Kioto, niestety wszystko w 100% się zgadza. Potwierdzają to rozmowy ze znajomymi Japończykami jak i ogólnie to co widzę. Też trochę uczę angielskiego, głównie samej konwersacji, i myślę, że dość wymowne jest to, że dla wielu, po np. 8 latach nauki języka w szkole, jest to pierwszy raz kiedy w ogóle mówią po angielsku, cokolwiek… Inną sprawą jest próba wytknięcia braku logiki, w którymkolwiek fragmencie systemu (nie tylko edukacyjnego), gdy Japończyk staje przed chwilą, w której musi krytycznie pomyśleć i wyciągnąć, często niewygodny wniosek, o którym nie powiedział ani nauczyciel ani mama, słyszę wytłumaczenie „Ale to Japonia, tutaj tak po prostu jest”. Stąd zmian nie ma i niestety, nie będzie.