Nazywam się Weronika – mam 29 lat, męża, który niedawno dostał pracę w Hong Kongu, i dziewięciomiesięcznego syna. Przed przeprowadzką myślałam sobie „super, Młody wychowa się w Chinach, znajdziemy mu nianię mówiącą po mandaryńsku – albo nawet po kantońsku – i od małego będzie dwujęzyczny. Chiński to przecież język przyszłości!”.
Po przyjeździe na miejsce okazało się, że wcale nie jest tak różowo. Znalezienie niani Chinki jest bardzo trudne, znalezienie takiej, która mówi po mandaryńsku graniczy z cudem. Ale jakieś nianie muszą tu być, w końcu żłobków nie ma (dziecko może iść do przedszkola dopiero po ukończeniu trzeciego roku życia), urlop macierzyński trwa 10 tygodni a nie każda rodzina może sobie pozwolić na to, żeby matka została w domu z dzieckiem.
Rozwiązaniem są Filipinki, na które nie mówi się tutaj niania (nanny) tylko pomoc domowa (domestic helper), a po kantońsku używa zwrotu fei yung, czy dosłownie – służąca Filipinka, niezależnie od kraju, z którego pomoc domowa rzeczywiście pochodzi. W Hong Kongu posiadanie domestic helper należy do dobrego tonu – od Chińczyków o średnich dochodach i wszystkich ekspatów jest to wręcz oczekiwane, niezależnie od faktu, czy kobieta w takiej rodzinie pracuje, czy nie. O skali zjawiska niech świadczą liczby – w 2005 roku w Hong Kongu (wówczas 2,5 milionów gospodarstw domowych) oficjalnie zarejestrowano nieco ponad 220 000 domestic helpers, z czego ponad 50% pochodziła z Filipin.
Ile na taką pomoc domową musimy wydać? Należy zapewnić jej miesięczną pensję minimalną, czyli 3740 tutejszych dolarów (ok. 1350 zł), mieszkanie (zazwyczaj pomoc domowa mieszka razem z pracodawcami, w miniaturowej służbówce przy kuchni o powierzchni max. 4 m2, ale przy odrobinie sprytu można również zakwaterować ją w pensjonacie dla pomocy domowych – boarding house – koszt ok. 1 700 dolarów), wyżywienie (jeżeli mieszka z pracodawcami, po prostu „je z lodówki”, jeżeli jest zakwaterowana w pensjonacie, kosztuje to dodatkowe 870 dolarów miesięcznie) oraz podstawowe ubezpieczenie zdrowotne (w skali roku – grosze).
Czego za te pieniądze możemy oczekiwać? Pracy 6 dni w tygodniu po ok. 12 godzin, teoretycznie jedynie przy wypełnianiu obowiązków zawartych w kontrakcie, ale jeżeli są one ujęte słowami „opieka nad dzieckiem, sprzątanie, gotowanie oraz ogólne prace domowe”, to powiedzmy sobie szczerze – domestic helper robi w domu wszystko. Jeżeli mamy taką fantazję, możemy ubrać naszą pomoc domową w uniform służącej czy pokojówki, musimy go tylko zapewnić.
Urlop? Oczywiście, pomoc domowa ma do niego prawo – po trzech przepracowanych miesiącach dostaje jeden dzień wolnego, po każdym kolejnym miesiącu dodatkowy jeden dzień. Maksymalny wymiar płatnego urlopu to dwa tygodnie po dwóch latach pracy.
Z moich rozmów z pomocami domowymi wynika, że wolą pracować u ekspatów (Europejczyków mieszkających w Hong Kongu) niż u rodowitych Chińczyków, bo ekspaci nie traktują ich jak „podludzi”, co podobno bardzo często zdarza się jeśli pracodawcą jest Chińczyk. Słyszałam o sytuacjach, w której chińska rodzina wychodzi do restauracji na kolację, oczywiście zabiera ze sobą domestic helper, żeby zajęła się dzieckiem: wszyscy siedzą i jedzą, a jej – po dwunastu godzinach pracy, wszak zaczęła o 7.00 rano – nie kupią nawet wody mineralnej; o sytuacjach, w których ma określone co może jeść (np. nie wolno jej korzystać z kawy rozpuszczalnej, owoców czy żółtego sera); o sytuacjach, w której pomoc domowa mieszkająca u pracodawców nie je z nimi przy jednym stole – je to, co zostało z obiadu „państwa” u siebie w służbówce, oczywiście po tym, jak już posprząta po obiedzie.
Jak widać, neokolonializm w Azji ma się nadzwyczaj dobrze.
Co za wyzysk i co za chamstwo ze strony Chińczyków