Warto zrobić sobie przerwę w świątecznym biesiadowaniu, żeby sprawdzić, dlaczego w Indiach jada się wszystko na ostro i na słodko. I jak się biesiaduje.
Chicken Masala, no spicy please!
Jak wszyscy wiedzą, jedzenie w Indiach jest ogólnie rzecz biorąc hot and spicy! Czyli ostre. Są jednak różne odcienie ostrości. Jak do tej pory wyróżniam następujące kategorie:
– hot and spicy na ustach, w okolicy warg (broń Boże nie popijać wodą, może być tylko gorzej)
– hot and spicy na języku
– hot and spicy w gardle (najlepiej popijać wodą, może być tylko lepiej)
– hot and spicy w przełyku
– hot and spicy w brzuchu
– hot and spicy wszędzie (ratuj się jogurtem, chlebem, wodą, wszystkim co masz pod reka)
Curry ma tendencje jest ostre na wargach lub w gardle, chilli głównie na języku lub w brzuchu. Mieszanka curry i chilli łapie się do każdej kategorii ‚hot and spicy’ . Z mieszankami przypraw jak Masala bywa za to różnie. Kto nie znosi ‚hot and spicy’, będzie skazany na chleb tostowy i ogólnie sandwicze. Nawet surowe warzywa i owoce przesypuje się mieszanka przypraw – masala, chilli, curry.
Małe, zielone, niepozorne i jakże zdradliwe. Gotowane w potrawie jeszcze do zniesienia. Jedzone na surowo…to jazda rollercosterem. Ale jazda do przeżycia. Trzeba tylko sprytnie do tego podejść. Pod żadnym pozorem nie wolno dać się namówić na jedzenie samego chilli. Nawet Hindusi tego nie robią – to tylko taki trick, żeby pożartować z cudzoziemców, którzy płaczą po pierwszym kęsie. Bierzemy papryczkę, gryziemy malutki kawałek zębami trzonowymi, a potem szybko napychamy usta chlebem, ryżem i jogurtem. Powoli zwiększamy ilość zagryzanego chilli do posiłku. Gdy przejdzie się taki ‚chrzest’, wtedy żadna z potraw nie straszna. Więc czym szybciej się przyzwyczaimy, tym lepiej. Trzeba tylko pokonać strach przed tym zielonym potworem, który de facto wcale potworem nie jest. Jest bogatym źródłem witaminy C (one chilli a day keeps doctor away), pomaga w trawieniu, chroni przed zatruciami i wychładza organizm. Podczas posiłku pot często kapie z czoła, ale zaraz po nim dostaje się gęsiej skórki. Jedzenie chilli najpierw powoduje wzrost temperatury, stymuluje to organizm do aktywowania systemu chłodzenia. Po paru minutach jest przyjemnie chłodno, nawet w słońcu.
Sweeeeeeeeeeeeeeeeeet
Jedzenie, jak całe Indie, występuje tu wyłącznie w ekstremalnych formach smakowych. Zaraz po ‚hot and spicy’ mamy ‚super sweet’. Hinduskie słodycze to po prostu 200% cukru w cukrze. Wybór nieziemski, we wszystkich kolorach i kształtach. Deser jest nieodłączną częścią lunchu – wbrew pozorom ułatwia trawienie po ostrym posiłku i gasi uczucie ostrości. Gdy nie ma się pod ręka niczego słodkiego do przegryzienia, wystarczy czaj – herbata z mlekiem i niewyobrażalną ilością cukru. Hindusi pija ja szklankami, ja ograniczam się do jednej dziennie. Myślę, ze Indie to raj dla dentystów przy tej ilości spożywanego cukru. Po posiłku warto pokusić się też o garść ‚moutchfreshnera’, czyli ziaren anyżu, czasami w lukrowej polewie. Zdecydowanie ułatwia trawienie.
Kolejnym ekstremum jest tłustość potraw – wszystko wręcz ocieka tłuszczem. Mimo tego, że Indie są rajem dla wegetarian (Veg or Non-Veg to podstawowe pytanie w każdej knajpce, restauracji, budce itp.), trudno nazwać ich dietę zdrową. Ilość spożywanego tłuszczu i węglowodanów (w postaci słodyczy i cukru) jest po prostu przerażająca, białko spożywają chyba w śladowych ilościach (mięsa prawie wcale, głównie rośliny strączkowe). Biorąc pod uwagę fakt, że genetycznie Hindusi są bardzo narażeni na choroby układu krążenia, ilość osób umierających na zawał serca lub cukrzycę jest tu zatrważająca. Nawet nam, ekspatom, ciężko trzymać się na baczności, a jest to konieczne, gdy chce się zachować figurę, formę i zdrowie. Tak wiec poza szczególnymi okazjami pozwalam sobie na ‚indyjską kuchnie’ maksymalnie dwa razy w tygodniu. Omijam samosy i inne przysmaki smażone w głębokim tłuszczu. Gotuję sobie sama, głównie zielone warzywa, na które teraz jest sezon – szpinak i wszystko co go przypomina, z ziemniakami, bakłażanem i chilli. Do tego roti i danie gotowe.
Jeść rekami albo nie jeść – oto jest pytanie
Jasne, że jeść! Każdy Hindus Ci powie, że inaczej to wcale nie smakuje. Czasami można liczyć na łyżkę do sosów, np. takich jak Daal lub Dahi, czyli po prostu do jogurtu. Gdy łyżki brak, można spreparować prymitywne narzędzie z kawałków chleba, a raczej chlebowych placków, których używa się właśnie do nabierania jedzenia. Zwija się je w ruloniki i gotowe! Rodzajów chleba jest mnóstwo – najbardziej popularne roti lub czapati (prawie to samo ale jednak nie to samo) lub nan (bardziej tłusty).
Jeść rękami tak, żeby nie ubrudzić rękawów białej, eleganckiej koszuli to nie lada wyczyn, ale już opanowałam go prawie do perfekcji. Nabieramy garść ryżu wszystkimi palcami, lekko ugniatamy, zostawiamy na 4 palcach, a potem spychamy kciukiem na język. Gdy ryż nie jest zlepiony, bo na przykład pływa w sosie, wtedy bez roti nie da rady. Mięso i warzywa z sosów bierzemy po prostu w palce lub w roti.
Dania serwuje się różnie, najbardziej lubię na liściu bananowca lub w miseczkach z suszonych liści spiętych spinaczami biurowymi. Smaczniej, naturalniej i ekologiczniej niż na folii aluminiowej.
Pani Pani czyli co pic
Do popicia woda czyli pani, świeże soki albo oczywiście lassi – napój jogurtowy, w wersji słonej lub słodkiej. Z piciem jak wiadomo trzeba tu ostrożnie – każda butelkę należy sprawdzić, czy jest fabrycznie zamknięta, a nie poklejona, a każdy zimny napój – zwłaszcza lassi, czy nie zawiera kostek lodu, który bynajmniej nie jest robiony z wody mineralnej.
Co stan to kulinarny obyczaj
Kuchnia indyjska jest bardzo zregionalizowana. Każdy stan, większe miasto czy wioska, ma swoje własne niepowtarzalne potrawy. Więc jak można sobie łatwo wyobrazić – nawet przy największych chęciach wszystkiego nie posmakujesz. Na południu jedzenie jest bardziej ostre niż na północy, nawet sami Hindusi maja czasami z tym problemy. Do tego dużo jest naleciałości chińskich (noodles), tajskich (owoce morza), czy nepalskich (pierożki momos).
Weźmy na przykład śniadanie – na północy je się głównie parathe – chlebowy naleśnik nadziewany cebulą, chilli, serem, jajkiem lub ziemniakami. Do tego sos z zielonych chilli, dhal (sos z grochu z przyprawami) i czaj. Na południu je się sambar (zupa curry z warzywami) z idli (ryżowy lekki placek) i czaj.
Nigdy nie będziesz głodny!
Można zapomnieć o europejskich nawykach zabierania ze sobą własnych kanapek do plecaka. Tu co krok jest budka z żarciem, słodyczami, owocami itp. Gdy tylko poczujesz pierwszy głód, w sekundę pojawi się ktoś, kto będzie ci chciał wcisnąć jakieś jedzenie. Jak zawsze ostrożność jest wysoce wskazana – tzw. street food może skończyć się leżeniem pół żywcem w wychodku przez pare dni. Najlepiej trzymać się małych knajpek, gdzie jest dużo klientów – oni wiedzą, gdzie można bezpiecznie zjeść.