Rozmowa z Ton Van Anh — wietnamską opozycjonistką, działaczką na rzecz praw człowieka, korespondentką waszyngtońskiej rozgłośni Radia Wolna Azja i publicystką portalu Benviet.org. Od 18 lat mieszkającą w Polsce.
Sergiusz Kazimierczuk: W jaki sposób znalazła się Pani w Polsce?
Ton Van Anh: To nie była moja decyzja. Decyzję podjęli rodzice, którzy chcieli, aby ich dzieci mogły żyć w miarę normalnie, w społeczeństwie, gdzie jest większa swoboda, większe poczucie bezpieczeństwa, możliwość rozwoju. A Polska zawsze cieszyła się w Wietnamie bardzo dużą legendą. W latach 80. , kiedy nastąpiła fala aresztowań z wysokimi wyrokami dla opozycji, słyszało się wiele o strajkach w Polsce, powstaniu Solidarności. My żyliśmy tą legendą. Pamiętam, że jak miałam sześć lat i ludzie mówili Ba-Lan czyli Polska, to towarzyszyły temu bardzo pozytywne emocje i o dziwo, podczas zabawy z innymi dziećmi zorientowałam się, że i im ta nazwa kojarzy się wyjątkowo dobrze. Wietnamscy studenci i naukowcy, którzy wracali z Polski, przywozili ze sobą bardzo pozytywny obraz tego kraju. Nie bez znaczenia było także to, że Polak był papieżem. A Wietnam to drugi pod względem liczby katolików kraj w Azji. Polska była prawdziwą bajką.
Czy łatwo było wówczas wyjechać z Wietnamu?
Łatwiej niż teraz. Polska umożliwiała legalny przyjazd. Paszport uzyskiwało się za ciężką łapówkę. Dzisiaj Wietnamczycy nie mają już możliwości legalnego przyjazdu. Wietnamczycy są wypychani do szarej strefy, przekraczają granicę nielegalnie. Niektórym udało się zalegalizować swój pobyt, ale jest to mniejszość. Polska nie uznaje Wietnamczyków za uchodźców politycznych – w ciągu dziesięciu lat taki status uzyskały tylko trzy osoby na tysiąc wniosków.
Polska była dla Pani bajką. Jak wyglądało zderzenie z rzeczywistością po przyjeździe?
Jestem w Polsce już 18 lat, a Polacy wciąż mnie zaskakują w pozytywny sposób. W ciągu tych 18 lat nikt mnie nie pobił na ulicy, nie spotkała mnie żadna przykrość. Nie jest to typowe dla Europy. Ludzie są otwarci na inność, a przede wszystkim bardzo ciekawi. Polacy są wrażliwi na krzywdę innych narodów, zwłaszcza tych, które przechodzą przez wojny, komunizm. Jest to bardzo unikalne. Nigdzie indziej Wietnamczycy nie znajdują takiego zrozumienia i poczucia wspólnoty jak tu. Miałam możliwość wyjazdu i zamieszkania w Londynie, ale zupełnie mnie tam nie ciągnęło.
To Polska wychowała mnie na opozycjonistkę. Będąc Wietnamką w Polsce mam poczucie, że powinnam i mam możliwość działania dla dobra Wietnamczyków, również z korzyścią dla Polski. Bardzo bym chciała, żeby wspólne życie przyniosło trwałą korzyść dla obu społeczności.
Z jednej strony problemy z legalizacją pobytu, z drugiej przyjazna postawa zwykłych ludzi?
To zupełnie dwa różne światy, odległe od siebie. Polityka imigracyjna w Polsce nie istnieje, nie dostrzega się tego problemu, nie odczuwa potrzeb społecznych. Polska powinna w świadomy sposób prowadzić politykę imigracyjną. Otwierać się na ludzi, którzy kulturowo są bardziej zdolni do integracji, którzy nie będą zaprzeczeniem dla polskich wartości.
Wietnamczycy są postrzegani jako bardzo zamknięta społeczność. Z jednej strony rzeczywiście istnieje ciekawość, z drugiej — niewiele o Was wiemy.
To prosty mechanizm. Chodzi o deportacje. Każdy nielegalny emigrant może być deportowany do kraju pochodzenia. A większość Wietnamczyków dostała się do Polski nielegalnie. Osoba spacerująca po parku może być w każdej chwili aresztowana, jeśli nie przedstawi dokumentu o swoim legalnym pobycie. Władze zwracają się do ambasady wietnamskiej z prośbą o identyfikację.
Jeśli jest to osoba w miarę „grzeczna”, która nie sprawia kłopotu — ambasada zwykle nie przyznaje się do niej. Natomiast osoby, które przejawiają niezależność wobec ambasady, bardzo szybko są identyfikowane i deportowane. Nie są wolni nawet ci, którzy mają prawo czasowego pobytu, bo także o ich losie w znacznym stopniu decyduje ambasada, a ta prowadzi politykę zdecydowanej niechęci do procesu asymilacji Wietnamczyków. Dochodzi do tego, że na przykład samo tylko uczestnictwo w polskich instytucjach jest traktowane jak akt wrogi wobec socjalizmu.
Wietnamczycy żyją w ciągłym strachu, nie dziwię się, że rzadko wychodzą z domu, bo to może oznaczać deportację z Polski.
To prowadzi też często do patologii. Policjanci, straż graniczna, a nawet kontrolerzy biletów wiedzą, że większość Wietnamczyków jest w Polsce nielegalnie, że boją się deportacji. Bardzo łatwo wymusić na nich łapówkę. Z kolei Wietnamczyk wie, że funkcjonariusze są na to nastawieni i zawsze nosi przy sobie więcej gotówki na wszelki wypadek.
Wyciągnąć z tego zamknięcia może ich jedynie Polska, nie można liczyć na to, że ambasada zgodzi się, żeby tracić nad nimi kontrolę.
Zauważyłam, że stosunki Wietnamczyków z sąsiadami, szkołami, szpitalami są bardzo dobre i otrzymują tam serdeczną pomoc. Cudzoziemcy w Polsce najbardziej prześladowani są w urzędach do spraw cudzoziemców, gdzie po zachowaniu urzędników można odczytać, że są bardzo niemile widziani w Polsce. Polska nie ma wizji polityki wobec imigrantów. To powinno się zmienić.
W żadnym kraju Wietnamczycy nie handlują w takiej skali jak w Polsce, gdzie można nas spotkać w centrach handlowych i barach. Ci, którzy mieli możliwość legalizacji pobytu zarejestrowali własną działalność i idą w innym kierunku. Na Zachodzie jesteśmy znani jako artyści, przedsiębiorcy, wykładowcy uniwersyteccy. Wietnamczycy normalnie funkcjonują w tamtejszych społeczeństwach. Najważniejsze jest to, że pomimo mniejszej otwartości społeczeństw Zachodniej Europy na imigrację, tamtejsze administracje jednak udzielają Wietnamczykom azylu, co nie zdarza się w Polsce pomimo nieporównanie lepszego nastawienia społecznego.
Czy istnieje współpraca pomiędzy polską policją, strażą graniczną i wietnamską bezpieką?
Oczywiście. Współpraca jest prowadzona w prowokacyjnie otwarty sposób. W ciągu ostatnich pięciu lat wielokrotnie do polskich aresztów przyjeżdżali funkcjonariusze wietnamskiej UB, gdzie przetrzymywani są Wietnamczycy. Odbywają się tam przesłuchania, zupełnie bez możliwości kontroli tych rozmów. Między innymi w ten sposób pozyskuje się agentów. To dzieje się na polskim terytorium i na zaproszenie polskiej straży granicznej. To sygnał dla Wietnamczyków, że wobec nich nie działa prawo polskie, władzę nad nimi ma ambasada.
Co oznacza deportacja do Wietnamu?
Deportacje odbywają się na koszt państwa polskiego. Ambasada wskazuje potencjalnych niewygodnych ludzi, a Polska organizuje przelot. Dzieje się to szybko, włącznie z łamaniem prawa, bo na przykład każda osoba wyznaczona do deportacji ma prawo do jednego telefonu i często nie dopuszcza się ich do telefonu. Zdarzały się przypadki, że człowiek wprost z lotniska w Wietnamie trafiał do więzienia.
Częste są przypadki, że deportowani próbują po raz kolejny dostać się do Polski. To pokazuje ich determinację. Nie uciekają gdzie indziej.
Jak wygląda obecna sytuacja polityczna w Wietnamie, czy tak jak w Polsce w czasach komunizmu?
Jest gorzej. W czasie zimnej wojny podział był łatwy — komunizm i dobry Zachód. Natomiast teraz świat zachodni i Europa nie angażują się w udzielanie pomocy społeczeństwom krajów totalitarnych. Nie potępia się wietnamskiego reżimu komunistycznego na tyle skutecznie, żeby wprowadzać sankcje za łamanie praw człowieka. Tak naprawdę handluje się z Wietnamem, przymykając oczy na kwestie praw człowieka.
W 2004 roku na całym płaskowyżu centralnym miało miejsce powstanie przeciwko władzom. Milicja i wojsko strzelało do ludzi. Było bardzo dużo ofiar śmiertelnych.
W Wietnamie za samo przetłumaczenie z internetu definicji „demokracja” dostaje się trzynaście lat więzienia. Zwykły milicjant może umieścić w obozie człowieka na pięć lat, bez decyzji sądu. W Wietnamie działają obozy pracy przymusowej, stosuje się tortury. Zwalczana jest działalność religijna, na wierzących wymusza się zrzeczenie wiary, również poprzez tortury, głodzenie. Częstą represją wobec wyznawców jest zamykanie lub izolowanie dzieci od rodziców, aż do czasu, kiedy zgodzą się na akt wyrzeczenia wiary. Dotyczy to wyznawców wszystkich religii.
Czy Kościół Katolicki jest w Wietnamie legalny?
Tak. Natomiast jego działalność podlega niesłychanie opresyjnemu prawu nakazującemu na przykład uzyskanie zezwolenia na odprawienie każdego nabożeństwa i poddaniu państwowej cenzurze treści głoszonej homilii.
Pierwsi misjonarze pojawili się już w XVI wieku, chrześcijaństwo jest głęboko zakorzenione w Wietnamie. Podobnie legalne, ale bardzo prześladowane są w większości kościoły protestanckie. Mniej szczęścia mieli buddyści, Kościół Buddyjski został w 1982 roku zdelegalizowany i działa wyłącznie w podziemiu i na emigracji. Jego rolę, wraz z obiektami kultu religijnego partia powierzyła całkowicie uległemu wobec siebie stowarzyszeniu.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Wywiad można przeczytać również po wietnamsku:
http://www.danchimviet.info/archives/52007
Data publikacji na stronie: 27.11.2011
Trzeba wziąć pod uwagę, że opowiada dziewczyna, która opuściła Wietnam jako dziecko, a swoje opinie kształtuje na podstawie opowiadań emigrantów, często nielegalnych. Ja po dwóch latach mieszkania w Wietnamie odbieram ten kraj zgoła inaczej.