Wraz z nastaniem ery ekspansji przemysłowej, która zamanifestowała się w mentalności naszego gatunku szaloną fascynacją dla wszelkiego rodzaju maszynerii, szybko stało się jasne, że podróżowanie w starym i romantycznym stylu – na grzbiecie konia, z gęsim piórem za pasem i zapiskami prowadzonymi w notatniku, bezpowrotnie odchodzi do lamusa. Czy dobrze to, czy źle trudno ocenić, bo ile ludzi tyle poglądów, przyzwyczajeń i wyborów uwarunkowanych indywidualnym stylem oraz upodobaniami. Jakkolwiek by jednak na to nie patrzeć, faktem niezbitym jest, że aktualnie królują nam Jaśnie Wielmożni – Internet, Elektronika i Komputery.
To pewnie paradoks ale dziś trudno wyobrazić sobie, że można podróżować bez tych wszystkich nowinek i elektronicznych gadżetów. Śmiałków, którzy świadomie rezygnują z aparatów cyfrowych, kamer DVD, MP-trójek, GPS-ów, laptopów, kart pamięci, telefonów komórkowych i innego mniej lub bardziej skomplikowanego wyposażenia na rzecz czerpania całym sobą, traktuje się jak szaleńców, hardcorowców, lekkoduchów idących w objęcia interioru na pewną śmierć lub zatracenie. Ewentualnie po szczęśliwym powrocie robi się z nich bohaterów, przekuwając naturalną potrzebę odkrywania i obcowania z pięknem przyrody na marketingowy wyczyn. W takich chwilach zawsze zastanawiam się co czuli pierwsi zdobywcy Czomolungmy, którzy dokonali tego bez polarów, membran goreteksowych, butli z tlenem, plastikowych butów, odzieży termoaktywnej produkowanej na bazie kosmicznych technologii, helikopterów i łączności satelitarnej, namiotów iglo, żywności liofilizowanej, haków z aluminiowych stopów oraz nowoczesnych lin. Czy byli szczęśliwi, że pomimo ekstremalnie trudnych warunków dali radę, czy też za bardzo zmęczeni, aby w pełni tym szczęściem się rozkoszować? Bo technika ułatwia i to bardzo. Świadczy o tym wzrastająca z roku na rok liczba osób, które stają na szczycie najwyższej góry świata. Liczba, która powoli idzie w dziesiątki a nawet setki udanych podejść.
Rzeczywistość szybko się zmienia. Taka jest prawda. Nie trzeba tego blokować ani spierać się w akademickich dyskusjach, co jest lepsze – magia samego podróżowania, czy dodatkowe kilogramy pozwalające na błyskawiczne przesyłanie informacji i dzielenia się tym co robimy i gdzie. Ważne, aby mieć wybór i z tego wyboru mądrze korzystać.
Dlatego dla mnie jako fotografa, którego plecak ze sprzętem waży i tak zwykle grubo za dużo, informacja o wprowadzeniu netbooków na rynek była strzałem w dziesiątkę. Netbook tym zasadniczo różni się od laptopa, że jest o połowę od niego mniejszy, a więc i lżejszy. Nie ma też wbudowanego czytnika CD i DVD. Zachowuje jednak wszystkie funkcje edycyjne jakie ma normalny komputer. Jednym słowem bajka. Co prawda marzą mi się czasy, gdzie wszystkie niezbędne urządzenia zmieszczą się w sprzęcie wielkości telefonu komórkowego lub zegarka ale chyba na to jeszcze nie przyszła odpowiednia pora. A skoro nie, to po co zawracać sobie głowę.
Z kilku dostępnych na rynku marek wybraliśmy Eee PC firmy Asus, do której zwróciliśmy się z prośbą o możliwość przetestowania urządzenia w terenie. A test miał to być naprawdę trudny. Dostaliśmy dwa modele, jeden (Eee PC 1000H) z normalnym dyskiem 160 GB (zabawne ale w swoim stacjonarnym komputerze mam mniejszą pojemność) oraz drugi (Eee PC 901) z dyskiem typu SDD 16 GB, dedykowanym właśnie do zaskakująco zmiennych warunków jakie można spotkać podczas każdej wyprawy. Głównym zadaniem netbooka, jak sama nazwa wskazuje jest proste i przyjemne serfowanie po sieci, wszędzie tam gdzie dostępny jest internet. Z tym nigdy nie mieliśmy żadnych problemów, czy to korzystając z podłączenia przez kabel, czy za pomocą sieci Wi-Fi. Poza tym interesowało nas sprawdzenie użyteczności netbooków jako podręcznego, reporterskiego notesu, na którym można tworzyć artykuły i materiały z podróży, tak samo łatwo i szybko jak dokonywać prezentacji tego co już zrobiliśmy, w każdym możliwymi miejscu bez konieczności martwienia się o dostęp do gniazdka elektrycznego. Model z większym dyskiem miał być testowany jako narzędzie do magazynowania i wstępnej obróbki zdjęć zapisanych w plikach RAW. Na zwyczajnych image tankach można co najwyżej przeglądać zdjęcia lub dokonywać bardzo uproszczonych korekt. A przy tak długiej wyprawie żadna ilość kart nie byłaby wystarczająca i bezpieczna jednocześnie.
Już na samym początku oba netbooki czekała ciężka przeprawa związana z przetrwaniem warunków podróży lokalnymi autobusami, które tłukły się i podskakiwały po dziurawych indyjskich drogach. Najgorzej było na trasie pomiędzy Margao i Hospet, podczas której mozolnie przeprawialiśmy się przez wzgórza i grzbiety Zachodnich Ghatów. Trzęsło okropnie i plecaki nie raz leciały pod sam sufit a jak wiadomo nic tak nie szkodzi jak „mikro” wstrząsy. Dodatkowo na granicy stanu Karnataka, uzbrojony patrol wojska wpadł nagle w środku nocy do autobusu i wywrócił wszystkie bagaże do góry nogami. Jak się później dowiedzieliśmy były to standardowe działania mające na celu poszukiwanie kontrabandy szmuglującej alkohol. Netbooki przetrwały w doskonałym stanie. Nie straszne im było również wilgotne powietrze Morza Arabskiego niosące ze sobą zabójczą dla elektroniki mieszankę soli i drobin złotego piasku, z którego słyną plaże na Goa. Tak samo gorące podmuchy z wnętrza lądu z temperaturą dochodzącą do + 39 stopni Celsjusza nie dały im rady. Ponownie nic złego się nie stało a netbooki pracowały jakby zewnętrzne warunki klimatyczne kompletnie nie miały dla nich znaczenia. Wprost przeciwnie do nas, którzy roztapialiśmy się w stróżkach własnego potu przygotowując niniejszą relację.
Jak do tej pory netbooki Asusa nie zawiodły nas ani razu. Wyprawa trwa a my nadal poddajemy je testom. Tym razem udamy się w Himalaje, by sprawdzić jak poradzą sobie z górskimi przestrzeniami. Więcej danych technicznych i bardziej konkretnego opisu dotyczącego obu modeli znajdziecie tutaj, w dziale TESTY. Zapraszamy!