Marzyliście kiedyś, żeby zamieszkać na łodzi? Ja marzyłam. Sporo lat temu, kiedy jeszcze zaczytywałam się w książkach Williama Whartona, wyobrażałam sobie chwile, które spędzę kiedyś w domu na wodzie. Marzenia nie spełniłam wprawdzie do dziś, ale niedawno miałam ku temu okazję przebywając w południowo-indyjskim stanie Kerala, którego jedną z największych atrakcji są słynne rozlewiska.
Rozlewiska Kerali to nic innego, jak sieć połączonych ze sobą kanałów, rzek, jezior i przesmyków tworzących system przypominający labirynt i liczący sobie w sumie około 900 kilometrów długości. Wchodząc w szczegóły jest to pięć dużych i połączonych kanałami jezior oraz dodatkowo trzydzieści osiem rzek. Całość zajmuje powierzchnię niemal pół długości stanu Kerala (cały stan liczy sobie 38 863 km²). Keralskie rozlewiska powstały w wyniku działania fal i prądów przybrzeżnych, które są też przyczyną powstania unikalnego ekosystemu, w którym słodka woda z jeziora miesza się ze słoną wodą z Morza Arabskiego. Wielbiciele przyrody będą mieli okazję zobaczyć takie gatunki ptaków, rybitwy, zimorodki, kormorany; inni nacieszyć oczy zielenią, jeszcze inni rozkoszować się ciszą w cieniu palm.
W środku tej wodnej sieci znajduje się wiele miast i miasteczek, a jednym z największych i najbardziej znanych wśród nich jest Alleppey (obecnie zmieniono mu nazwę na „Alappuzha”, ale „Alleppey” podoba mi się zdecydowanie bardziej), znane również pod nazwą Wenecji Wschodu i słynne z powodu najdłuższych kanałów meandrujących przez miasto. Choć wiele osób keralskie rozlewiska podziwia jedynie z promu pływającego na trasie Kollam-Alleppey, tak naprawdę to ta ostatnia miejscowość jest najpopularniejszym punktem wypadowym do krótszych i dłuższych wycieczek po wodnych drogach Kerali.
I w tym momencie wracamy do moich wymarzonych domów na wodzie, znanych w Kerali pod nazwą „kettuvalams” i będących większymi lub mniejszymi łodziami zbudowanymi z drewna i z dachami pokrytymi strzechą (ang.houseboat). W dawnych czasach kettuvalams wykorzystywano głównie jako barki do transportu zboża, a dziś około dwustu houseboatów pływających po wodach Kerali wykorzystuje się głównie w turystyce. W tym celu łodzie przystosowano do zamieszkania, czyli wydzielono pomieszczenia, zainstalowano zachodnie toalety, klimatyzatory i tarasy widokowe. Bywają łodzie małe, wyposażone jedynie w jedną sypialnię, średnie oraz łodzie na tyle duże, że uda się tam pomieścić spore grupy ludzi. Taki rejs po rozlewiskach Kerali trwa zwykle około dwudziestu dwóch godzin. Około godziny 11.00 przed południem wszystkie łodzie, których właściciele znaleźli chętnych, wyruszają w trasę i już wówczas załoga zabiera się za przygotowanie lokalnych keralskich specjałów na lunch. Potem w planie jest relaksujące popołudnie, pyszna kolacja i rozkoszowanie się nocą na łodzi zacumowanej gdzieś tam przy jednym z szerszych kanałów. A jeszcze później nadchodzi ranek, kiedy mając odrobinę szczęścia można posłuchać śpiewu ptaków i zjeść śniadanie słuchając rechotu żab, aby na koniec około 9.00 rano kolejnego dnia wrócić do portu. Cała przyjemność kosztuje od 100 dolarów w górę w zależności od wielkości i standardu łodzi.
To wszystko znam z opowiadań i obserwacji, bo sama na takiej łodzi nie mieszkałam. Zdecydowałam się na maleńką łódkę z wioślarzem, dzięki której, a właściwie dzięki któremu dotarłam do mniejszych i węższych kanałów. W ten sposób podpatrzyłam, jak kobiety robią pranie, kibicowałam sprzedawcy ryb nawołującemu swoich potencjalnych klientów, wypiłam chai w małej glinianej knajpce i jadłam obiad u keralskiej rodziny podany na liściu bananowca. I nie tylko.
Nie żałuję, ale dużą łodzią też chętnie popływam. Kiedyś.
Autorka prowadzi stronę internetową o Azji: