Białe słonie w Birmie

Niewiele jest w polskich księgarniach książek o Birmie. Co więcej w naszym kraju wydane zostały do tej pory zaledwie trzy pozycje dotyczące tego państwa: „Kraj tysięcy pagód” Moniki Warneńskiej, „Birma – królowie i generałowie” Grzegorza Torzeckiego oraz „Złoty Ziemia roni łzy. Esej Birmański” Bogdana Góralczyka. Po przeczytaniu tych lektur, wydane w lipcu tego roku „Białe Słonie” niestety okazały się być dla mnie ogromnym rozczarowaniem.

Trudno jest zaklasyfikować tę książkę. Nie jest to ani opowieść o szalonej wyprawie, ani kompetentny przewodnik po odległym i nieznanym kraju, ani zapierający dech w piersiach album fotograficzny. Czym więc są „Białe Słonie”?

Przede wszystkim jest to bardzo subiektywna opowieść z wycieczki do Tajlandii i Myanmaru. Podkreślam słowo „wycieczki”, a nie jak sugeruje autor, choćby na swojej stronie internetowej, „wyprawy”. Wielu z nas podróżuje, jednak nie mylmy pojęć. Wyprawy odbywa Jacek Pałkiewicz, gdy przez miesiąc przemierza w największym mrozie Syberię (1989) lub gdy wyrusza do źródeł Amazonki (19884 i 1996), aby obalić dotychczasowe twierdzenia i dokonać jednego z największych odkryć geograficznych naszych czasów. Oczywiście wyprawy mogą być także mniej spektakularne. Jednakże nigdy nie uczestniczą w nich biura podróży, bez względu na to czy są one lokalne czy zagraniczne. Nigdy nie polegają na zwiedzaniu miast i jeżdżeniu od hotelu do hotelu i od zabytku do zabytku. Jerzy Opoka wybrał się na wycieczkę i to jak mniemam (po jej trasie) bardzo krótką wycieczkę.

Opoka bardzo pobieżnie pokazuje, a ze względu na skąpość opisów można powiedzieć, że wręcz wymienia czytelnikowi zabytki warte zobaczenia w miastach, które odwiedził. Bardziej skupia się na tym co i gdzie można zjeść niż na głębokich i barwnych opisach zapierających dech w piersiach miejsc. Zupełnie zbytecznie podaje ceny różnego rodzaju usług – po pierwsze dlatego, że jest to odpowiednie dla internetowego bloga, a nie książki, a po drugie dlatego, że ceny te już w dniu wydania książki przestały być aktualne i z każdym dniem na tej aktualności tracą. Bardzo trafnie opinię o książce wyraziła w swej recenzji Marzena Molenda: „To nie literatura podróżnicza a metapodróżnicza, w której twórca instruuje zamiast opisywać, opiniuje zamiast przekazywać i doradza zamiast zachwycać.” Brak zachwytu, pasji i ciekawości eksplorera powoduje, że Opoka z podróżnika, którym chce się jawić staje się płytkim turystą. Ocenia wszystko bardzo powierzchownie, nie zagłębiając się w historię, sytuację polityczną ani nawet zawiłości kulturowe regionu. Autor nie wykazał się „reporterską żyłką” nawet w tak ważnej kwestii, jaką jest wyjaśnienie tytułu książki. Co więcej zmarginalizował tę informację do kilku zdań spłycając jeden z najważniejszych symboli narodowościowo-relgijnych tej części świata.

Być może jestem zbyt surowa w swej ocenie. Być może ktoś, kto nigdy nie był w tej części świata i nie jest nią tak zafascynowany jak ja będzie potrafił  inaczej spojrzeć na tą lekturę. Na pewno ktoś kto nie czytał innych książek o Birmie oraz nie jest na bieżąco w sytuacji politycznej tego kraju również spojrzy na „Białe Słonie” łaskawszym okiem. To, co trzeba tej książce przyznać to fakt, że jest przepięknie wydana oraz czyta się ją bardzo szybko i łatwo. Ponad to niewątpliwym atutem „Białych Słoni” są liczne i ładne fotografie, których autorem jest sam pisarz.

Jerzy Opoka, Białe słonie, Świat Książki, Warszawa 2011, s. 200

Be Sociable, Share!

    Podobne

    Komentarze

    1. Kasia pisze:

      Witam gdzie mogę kupić w tradycyjnym papierowym wydaniu książkę Białe słonie
      W listopadzie wybieram sie do Birmy
      Pozdrawia EK

    2. autor pisze:

      Jeśli kogoś interesuje c.d. książkowych przygód to zapraszam na:
      http://jerzyopoka.blogspot.com/

    3. autor pisze:

      Jeszcze drobne przemyślenia :) Wydaje mi się, że nie należy (co niestety jest baaaardzo powszechne) mylić podróżników z odkrywcami, badaczami czy tzw. eksplorerami – ci pierwsi robią to raczej dla zaspokojenia własnych potrzeb/ambicji bądż chociaż przeżycia przygody, a ci drudzy miewają często wyższe cele. I jeśli przyjmie się taki podział to łatwiej będzie oceniać wszystkie wymienione osoby ze mną włącznie – jednak nawet w tym przypadku tzw. szufladkowanie nie jest wskazane, bo pociągać może za sobą niespełnione oczekiwania.

    4. autor pisze:

      :) – no cóż – z całym wywodem dot. naszych krajowych „ikon” się zgadzam, ale realia są jakie są. Świadomi sytuacji mogą być Ci, którzy mieli okazję choć w malutkim stopniu otrzeć się o realia „podróżowania”. O świadomości społeczeństwa nie chcę się wypowiadać, to temat na … całą książkę :), ale swoją pracą chciałem m.in. odrobinę wpłynąć na aktualny stan rzeczy. A co do referencji…. Nie uznałem, że do czegokolwiek będą potrzebne – książka jest napisana wyjątkowo prostym językiem – może nawet zbyt prostym. Uznałem jednak, że jeśli ktoś będzie zainteresowany zgłębieniem tematu sięgnie po inne, bardziej naukowe opracowania – jest ich ok. 3 w języku polskim. W kilku miejscach zaznaczyłem, że jest to opis podróży zwyczajnych ludzi, podróży poślubnej – czyli raczej przez małe „p”, aler takiej, którą każdy móże sobie zorganizować, a nie tylko o niej poczytać. Agresji w książce praktycznie nie ma wogóle – są subiektywne oceny osób i sytuacji – sama prawda – nie uważam, że jeśli coś zrobiło na mnie negatywne wrażenie to powinienem ten fakt przemilczać.
      A i jeszcze coś i przyszło do głowy. Tak sobie pomyślałem, że ci wszyscy wielcy podróżnicy sprzed lat, do swoich wojaży wykorzystywali przeważnie najwygodniejsze i najbezpieczniejsze środki transportu jakie były do dyspozycji w ich czasach (w prównaniu do naszych były to jednak duże wyzwania). To chyba domena naszych czasów, że ludzie stawiają sobie wyzwania tak trochę na siłę – widać potrzebują sobie to i owo udowodnić… No i sama definicja podróżowania może być różna. To chyba J. Pałkiewicz napisał, że dla jednych podróżą jest jazda z W-wy do Krakowa a dla innych spływ na Syberii.
      pozdrawiam

    5. vietnam pisze:

      Na samym początku sprostowanie: „drogi vietnamie” – jestem mężczyzną. Autor za każdym razem pisze, że albo recenzentka, albo ja – „nieuważnie czytamy” lub czegoś nie rozumiemy. Być może do kolejnego dzieła powinien dołączyć obszerne sprostowanie z wytłumaczeniem „co akurat miał na myśli”. Jednak o ile sobie dobrze przypominam, żaden z wymienionych przeze mnie pisarzy czegoś takiego nie zamieszczał. Może jestem staromodny, ale skończone dzieło powinno mówić samo za siebie. Jeśli jestem w błędzie (a być może jeszcze nie dorosłem do nowych czasów) autor powinien stosować metodę cyfrową i od razu podlinkowywać referencje. Jak w wikipedii. Wtedy z pewnością nie mielibyśmy problemów z „czytaniem z rozumieniem”. Jak powiedział kiedyś Einstein – „Jeśli nie potrafisz wytłumaczyć czegoś w prosty sposób, znaczy, że nie rozumiesz tego wystarczająco dobrze”. To tylko sugestia, ale być może autor sam nie rozumie tego co pisze i stara się przekazać. Jeśli chodzi o martynę i cejrowskiego – NIESTETY te dwie osoby są kojarzone z polskim podróżowaniem (tak jak Polska w Europie jako naród ziemniaczany, ślepo prowadzony przez kler – co również jest w przytłaczającej większości prawdą), ale mi osobiście się to nie podoba. Ich „wyczyny” zostaną ocenione z perspektywy czasu przez kolejne pokolenia, które będą pokładały się na podłodze ze śmiechu zastanawiając się jak mogliśmy być na tyle GŁUPI żeby dać się tak manipulować. Tak działają MEDIA, których ofiarą jest również czcigodny autor „Białych słoni”. Ludzie rozsądni i samodzielnie myślący mają swoich idoli, a nie opowiadają się po stronie całego narodu, który w 99% jest niestety, jak by to delikatnie ująć: tępy. Mówiąc wojtek i martyna to ikony polskich podróży to tak jakby „autor” powiedział że Doda to ikona polskiej muzyki. Jeśli autor spyta się dzieci w liceum – to i owszem, ale czy to wyznaczniki polskiego myślenia? Czy nie powinniśmy takie osądy pozostawiać ludziom, którzy się na tym znają? Rozsądniejszym niż reszta społeczeństwa? Wg rozumowania autora na czele państwa mógłby stać każdy. Bo to przecież ilość się liczy a nie jakość. Nie będę rozwijał tej myśli. Jeśli autor czyta ze zrozumieniem (w przeciwieństwie do mnie) doskonale zrozumie wszystkie argumenty i więcej się nie będzie pogrążał. Pozdrawiam i życzę lżejszego pióra i mniej agresji podczas pisania następnej książki, a jeśli chce prawdziwej podróży (o których twierdzi że już nie ma w dzisiejszych czasach) niech się zgłosi do mnie. Zapewnię emocje.

    6. autor pisze:

      Tak się składa, że czytałem książki wspomnianych autrorów. Większość z nich już nie żyje i opisywała świat, który już nie istnieje – podróż wtedy była dużo trudniejsza, ale o prawdziwą egzotykę było też dużo łatwiej. Przy okazji wg. mnie pisarz to osoba zajmująca się powieściami raczej, a nie czymś w rodzaju literatury faktu – to całkowicie różne dzedziny. Natomiast od strony marketingowej i Martyna i Wojtek są naszymi polskimi ikonami podróżników – tych żyjących – czy się to podoba „vietnamowi” czy też nie. Nie umieszczłbym za to Jacka Pałkiewicza obok Halika – jest on bardziej „korespondentem o skłonnościach survivalowych” (oczywiście nie przeczę, że zobaczył kawał świata i ma dosyć ciekawy życiorys, ale ostatnio chyba zbyt mocno skomercjalizował się – to jednak moje osobiste spostrzeżenia – nie znam człowieka osobiście). Dobrze by też było gdyby „vietnam” czytał uważniej odpowiedzi, które komentuje wtedy by nie zarzucał mi marketingowych posunięć. Nie widzę też powodów żeby nie komentować opinii dot. mojej pracy, które są rozpowszechniane, a zawierają często bzdury wynikające głównie z niedokładnej lektury bądź nieznajomości realiów – na szczęście takich opinii jest w sieci zaledwie kilka :), a w swoich odpowiedziach staram się punkt po punkcie ustosunkowywać się do tych „komentarzy” – nie oceniam swojej książki tylko udzielam wyjaśnień drogi/droga tajemniczy „vietnamie”.

    7. vietnam pisze:

      Jeśli autor staje w obronie swojego „dzieła” to bardzo kiepsko. A porównując się do Martyny i Cejrowskiego jako „podróżników” pogrąża się zupełnie. Nie zapominajmy, że Martyna i Wojtek C to jedynie wytwór medialny, a nie żaden podróżnik. Polscy prawdziwi podróżnicy (i pisarze) to: Ryszard Kapuściński, Tony Halik, Jacek Pałkiewicz, Arkady Fiedler, Ferdynand Ossendowski i wielu innych. Szczerze muszę przyznać że lepiej czyta się recenzję niż samą książkę. W dzisiejszych czasach liczy się jednak marketing, a każdy chce coś napisać, by móc się pochwalić w gronie znajomych. Jestem pisarzem – to brzmi dumnie, jednak potrzebujemy kogoś kto potrafi zweryfikować nasze „dokonania” i powie nam wprost – „nie nadajemy się do tego typu rzeczy”, schowajmy pióro, bo możemy z siebie zrobić durnia. Niestety cała rzesza domorosłych „artystów” nie przeczytała ani urywka książki wymienionych powyżej autorów. Piszą, jednak nie wiedzą z kim konkurują i wypadają blado. To wstyd żeby pisarze sprzed wieku byli o niebo lepsi od obecnych. Pozdrawiam autora.

    8. autor pisze:

      No cóż. Kilka sprostowań:
      – na początku książki jest podana informacja,. że jest to namiastka wyprawy – nie nazwałbym tego wycieczką a raczej wakacjami
      – zarzut, że korzystaliśmy z hoteli jest bezsensowny – a gdzie niby mieliśmy spać np. w Bangkoku? – na dworcu? To nie wyprawa w góry czy rejs po oceanie…
      – także znacznie bardziej znani i uznani „prawdziwi podróżnicy” bardzo często korzystają z usług lokalnych przewodników i pośredników – czyli czegoś co jest bardzo małym, nieformalnym odpowiednikiem turystycznej działalności usługowej tylko w mniej sformalizowanej i uporządkowanej formie, a niejednokrotnie jak w przypadku Martyny czy Wojtka C. towarzyszy im mniejsze lub większe zaplecze – bądźmy realistami – czasy odkrywców itp. już praktycznie minęły. Tylko, że informacje te są przeważnie pomijane żeby wykazać się większym „bohaterstwem”.
      – skąpość opisów mają zastąpić zdjęcia – wyraźnie i niejednokrotnie informowałem, że to nie folder biura podróży, które ma za wszelką cenę zachęcać i kusić – może rzeczywiście zbyt bardzo zawierzyłem w wyobraźnię części odbiorców
      – wrociłem 3 dni temu z Birmy i Tajlandii – ceny praktycznie nie uległy zmianom – są stabilniejsze niż u nas – poza tym ich podawanie miało uzmysłowić miejscowe ralia – ludzie często wyobrażają sobie, że za grosze będą szaleć w Azji,
      – książka powstała m.in. w celu ułatwienia organizacji podobnej „wycieczki” innym zainteresowanym – zwykłym ludziom – nie zapaleńcom – nie globtroterom ani bardzoniskobudżetowym turystom
      – opis każego odwiedzanego miejsca jest opatrzony krótką informacją merytoryczno-historyczną – wg mnie wystarczająco dużą żeby dać jakiś pogląd i wystarczająco krótką, żeby nie zanudzić czytelnika zawiłościami historyczno-kulturowymi
      – znaczenie tytułu jest wyjaśnione w końcowej części książki – wystarczy uważnie czytać :)
      – bardzo się cieszę z pozytywnej oceny moich zdjęć i projektu
      – oczywiście nie jest to książka dla każdego, a przy jej tworzeniu względy marketingowe nie były specjalnie brane pod uwagę – stąd może taki niedosyt opisów, którymi przesiąknięte są inne bardziej uznane pozycje podróżnicze
      To tyle w kwestii, mojego krótkiego odniesienia się do recenzji. Odpowiedź na recenzję Marzeny Molendy można znaleźć na stronie http://lubimyczytac.pl/ksiazka/112614/biale-slonie. Są tam także recenzje innych czytelników.
      Pozdrawiam
      J.O.

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

    *
    = 4 + 9

    This blog is kept spam free by WP-SpamFree.