Azjaci mają to do siebie, że kwestia mieszania różnych symboli i religii kompletnie im nie przeszkadza, szczególnie, gdy można jeszcze na tym dobrze zarobić. Rzecz będzie o znanym nam chrześcijaństwie ale na sposób tamtejszy oraz o buddyzmie, o którym nawet nam się nie śniło. Pośmiejmy się!
Zestresowany? Nie masz siły? Jest na to prosta rada – na wzór rozładowanej baterii, zasilaj swe akumulatorki energią Jezusa! Dowód na skuteczność tej tezy kryje się w przytoczonym na plakacie fragmencie z Księgi Izajasza 40: 29-31… A jeżeli potrzebujesz pomocy lub jesteś w nagłej potrzebie – psalmy nr 50 i 121 dają właściwą inspirację… Po prostu – POŁĄCZ SIĘ Z JEZUSEM!
Jak widać, Singapurczycy mają pomysł na nowoczesne chrześcijaństwo. Tego nawet nie ma u nas, chyba że jestem daleko w tyle z katolickimi nowinkami… Na budynku przy katedrze znajdują się bannery reklamujące religię, wykorzystujące skojarzenia z technologią telefonów komórkowych. A ta daje każdemu możliwość połączenia się zawsze i wszędzie. Jako że i Bóg ma podobne przymioty (Omnia! Jak Samsung Omnia!), skojarzenie samo się nasunęło.
W Polsce w czasie Wielkanocy ludzi ogarnia szaleństwo na punkcie baranków i zajączków. W buddyjskiej Azji Południowo-Wschodniej podobnie jest z kurami. Tylko że przez cały rok. Kury, według informacji zaczerpniętych od Azjatów, służą w świątyniach głównie do ozdoby. Prawdziwego, symbolicznego znaczenia tych zwierząt niestety nie było mi dane pojąć, ponieważ nikt z napotkanych i pytanych nie potrafił podać głębszej idei związanej z obecnością tych zwierząt w sztuce buddyjskiej. Nawet mnisi. Tak czy siak, kury są w buddyjskich świątyniach wszędzie. Zdarzają się na suficie, wkomponowane w miejsce na wiatrak, ujeżdżane przez dzielne mityczne stwory. Są też jednym z głównych obiektów czci w tajskiej historii, silnie nasyconej religią. Spotkałam też kury w bardziej prozaicznym kontekście: jako podarunek dla duchów phi, strzegących posesji.
Tekst pochodzi z bloga autorki www.kozawazji.blogspot.com