Kirgizja: koniec barbarzyńcy cz.1

Upał nie do zniesienia, a mimo to w centralnym punkcie stolicy, na placu Ala Too zbierają się tłumy. Tego dnia władze usuwają z piedestału towarzysza Włodzimierza Lenina. Zastępuje go Pomnik Niepodległości.

Sierpniowe obchody 125 rocznicy powstania Biszkeku dla wszystkich jego mieszkańców były wielkim świętem. Historyczna chwila miała zmienić nie tylko wygląd miasta, ale przede wszystkim myślenie Kirgizów. Zmienić ich sposób postrzegania świata i ich własnej tożsamości. Od teraz nowo postawiony Pomnik Niepodległości miał być symbolem narodu Kirgizów. Nie jednej z wielu anonimowych nacji należących do Związku Radzieckiego, lecz ludzi o tysiącletniej kulturze i historii. To było jak początek rewolucji. Jak symbol nadchodzących zmian. Do tzw. tulipanowej rewolucji doszło dwa lata później na przełomie lutego i marca 2005 roku.

Nowi starzy władcy

Nowy prezydent Kurmanbek Bakijew po kilku latach rządów okazał się taki sam jak jego poprzednik. Na najwyższych stanowiskach rządowych obsadził swoich krewnych i zaufanych znajomych. W 2009 roku po reelekcji obserwatorzy Unii Europejskiej stwierdzili, że wybory były sfałszowane. Po licznych represjach na dziennikarzach po raz kolejny przemówił lud. Prezydent został wypędzony, a Biszkek zamienił się w pole walk. Co gorsze rozgrywki władz oraz związane z nimi zamieszki przeniesione zostały na południe kraju. Od tego czasu także mieszkańcy Osz i Dżalalabad dołączyli do zamieszek. Zginęło wielu ludzi, a jeszcze więcej zostało rannych. Wszyscy oni walczą o wolność i godne życie tak jak ich legendarny wódz Manas.

Gościnny barbarzyńca

Najpierw był Issyk Kul, a następnie Song Kul. Pierwszy raz usiadłam na koniu i galopowałam po stepach. Zrozumiałam, dlaczego Kirgiz nigdy nie schodzi z konia. Mieszkając w sąsiedztwie kirgiskich rodzin i przyglądając się ich codziennemu życiu miałam okazję do licznych spotkań i rozmów. Wiele się nauczyłam podczas moich pobytów w jurtach. Doiłam kobyły i przygotowywałam kumyz. Robiłam masło i specjalną maszynką na korbkę oddzielałam śmietanę od mleka. Widziałam jak zabija się barana i jak z każdej jego części gotuje się tradycyjne dania. Wypowiadałam magiczne ,,omin” przed każdym posiłkiem. Byłam częstowana gotowanymi gałkami ocznymi, końską macicą, mięsem świstaków i baranim mózgiem pieczonym w czaszce. Jak nakazuje zwyczaj pięcioma palcami jadłam narodowe danie – beszbarmak. Przez krótki okres czasu miałam nawet kirgiskiego narzeczonego – dziewięcioletniego Ormona. Wieczorami przy domowej roboty alkoholu słuchałam kirgiskich pieśni.

Uwierzyłam, że ludzie mogą być bezinteresownie dobrzy i że mogą chcieć pomagać innym. Dzięki Kirgizom poznałam znaczenie słowa: ,,gościna”. Oni powiedzenie „Gość w dom, Bóg w dom” traktują dosłownie i z największym szacunkiem. Od osób, które miały bardzo mało wielokrotnie dostałam bardzo dużo.

Kirgiz w makijażu

Po powrocie, po kilku latach byłam zszokowana zmianami. Kirgizja utraciła swoje pierwotne piękno. Stała się kolejnym rozwijającym się państwem, w którym ludzi dzieli się tylko na bogatych i biednych. Krajem, który w pogoni za nowoczesnością i pieniądzem traci własną tożsamość kulturową.

Młode kobiety w krótkich spódniczkach, obcisłych bluzeczkach i w butach na wysokich obcasach szybko przemierzają drogę do pracy, szkoły czy domu. Mocno wymalowane twarze zwracają uwagę, ale chyba raczej ilością nałożonych kosmetyków niz naturalnym pięknem ciemnej karnacji i brązowych oczu otoczonych czarnymi rzęsami. Na pierwszy rzut oka wyglądają jak Europejki. Eleganccy mężczyźni nie nakrywają już głowy, a jedynie żelują włosy. Nawet Ci, od których wykonywana praca nie wymaga garnituru, zamiast tradycyjnego kołpaku (wełnianej biało-czarnej czapki) noszą czapeczki bejsbolowe.

Z dawnego spokoju nie pozostało już nic. Wszędzie pośpiech i ruch. Na ulicach kierowcy drogich niemieckich samochodów trąbią na siebie na wzajem w dzikim szaleństwie. Teraz prawie każdy Kirgiz ma 140 koni lecz już pod maską swojego błyszczącego cacka. Z ulic zniknęły wiekowe samochody zniszczone przez rdzę i częste stłuczki.

Mimo bogactwa, które widać w centrum miast wystarczy pojechać na ich obrzeża, aby zobaczyć biedę. Ludzie są coraz bardziej sfrustrowani. Pieniędzy nie wystarcza na nic. Nawet dzieci zmuszone są do pracy na bazarach i w ośrodkach turystycznych. Wiele kobiet, również zamężnych, pracuje w hotelach jako prostytutki. Nie mają wyjścia, bo innej pracy nigdzie nie dostaną, a często mają dzieci, na które trzeba zarabiać. Takimi maluchami najczęściej zajmują się dziadkowie, a matki widują je raz na kilka miesięcy. Mężczyźni często wyjeżdżają do pracy w Rosji. Tam przede wszystkim są wolne miejsca pracy, a do tego zarabia się dużo więcej niż w Kirgizji. Ceną jest pozostawienie rodziny minimum na pół roku. Młodzi znający jakiś język obcy starają się wyjechać za granicę do pracy lub na staż. Niewielu z nich wraca do kraju. Na emigracji miotają się pomiędzy tęsknotą za rodziną i przyjaciółmi, a możliwością godnego życia.

Druga część – tutaj

Be Sociable, Share!

    Podobne

    Komentarze

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

    *
    = 5 + 8

    This blog is kept spam free by WP-SpamFree.