Himalaje lezą w sercu każdego Hindusów ponieważ to tam właśnie znajdują się źródła świętych rzek a góry zamieszkuje cały panteon bóstw i bogów. I na tym kończą się zainteresowania Indusów, którzy nie są narodem wspinaczy i nie chodzą po górach dla przyjemności (za to po zbawienie chętnie i licznie).
Turystyka trekkingowa nie jest tu tak dobrze rozwinięta jak w Nepalu, gdzie trasy są względnie dobrze oznaczone, z niezłą siecią noclegową. Ta wada turystyki górskiej w Indiach może być jednak sporą zaletą, ponieważ trasy nie są masowo uczęszczane i łatwo spotkać tubylców nie nawykłych do widoku turystów.
Najliczniej odwiedzanym regionem jest już wspomniany Uttarkhand, gdzie znajdują się źródła świętych rzek. Drugi pod względem popularności Himaczal Pradeś przyciąga turystów do kurortów górskich w Simli i Manali oraz Dharamsali – a dokładnie McLeod Gandż, w którym znalazł schronienie XIV Dalajlama i rząd tybetański na uchodźctwie. Do Simli można dojechać górską kolejką wąskotorową. Kurort jest typowym tzw. hill station, dokąd Brytyjczycy uciekali przed skwarem pory gorącej – praktycznie cały rząd przenosił się z Delhi w góry. Dzisiaj Simla pełni rolę naszego Zakopanego, gdzie dobrze się pojawić choćby po to by pokazać, że osiągnęło się pewien status materialny.
Inne mniej snobistyczne kurorty, takie jak np. Manali, przyciągają mniej zamożnych turystów oraz pary nowożeńców. Dolina Kullu jest jednym z piękniejszych miejsc na ziemi i trekkingi w tych okolicach dostarczają wyjątkowych przeżyć. Oprócz klasztorów buddyjskich i ciekawych, wiejskich świątyń hinduistycznych, godnym polecenia jest Naggar, gdzie tworzył słynny rosyjski malarz i awanturnik, hindofil Swetosław Roerich. Na miejscu jest galeria, a sama miejscowość, przez piętnaście wieków najważniejsza twierdza doliny Kullu, może pochwalić się ciekawym zamkiem zamienionym teraz w hotel. Hindusi preferują jednak turystykę stacjonarną i raczej nie wychylają nosa z Manali, w którym oprócz sklepów i restauracji niczego więcej nie ma. Warto wspomnieć, że w okolicach kurortu znajdują się nieliczne w Indiach trasy narciarskie. Mimo dobrych warunków do rozwoju tego sportu, budowa wyciągów napotyka duże trudności. Prawie każda góra jest tu święta i większość prób wytyczenia tras narciarskich zostaje oprotestowana przez liczne grupy religijne.
Z kolei do Dharamsali, nazywanej też ?małą Lhasą?, jeździ się właśnie po to by poznać korzenie buddyzmu. Znalazło tu schronienie wielu przywódców religijnych prześladowanych w Tybecie przez władze chińskie. Na publiczne audiencje i wykłady Dalajlamy należy zapisywać się ze sporym wyprzedzeniem, ponieważ zainteresowanie jest ogromne. Wielką atrakcją są hucznie obchodzone urodziny Dalajlamy (6 lipca), festiwal himalajski (10-12 grudnia) oraz tybetański nowy rok (w styczniu lub lutym). Kolejny, 2134 rok tybetański (w naszym 2008 roku) zacznie się 8 lutego. Obchody losar (lo – rok, sar – nowy) trwają piętnaście dni, z czego trzy pierwsze są najważniejsze. Większość turystów zatrzymuje się w sąsiedztwie klasztoru Dalajlamy, w McLeod Gandż, 4 km od Dharamsali. Można tam dojechać taksówką (co okazuje się dosyć drogie) lub dżipami odjeżdżającymi z placu autobusowego (samochody stoją bardziej w głębi). Ponieważ z tego transportu korzystają tubylcy, różnica w cenie jest kolosalna, a wrażenia z jazdy obładowanym do granic możliwości pojazdem (pasażerowie na dachu, na masce, uwieszeni po bokach), jedyne w swoim rodzaju. McLeod, chociaż zatłoczony, ma swój urok. Wąskie uliczki osady przylepione są do stromych, himalajskich zboczy, a ośnieżone szczyty zdają się być na wyciągniecie ręki. Można tu spróbować kuchni prawie z każdej części świata (od włoskiej po japońską i tajską) oraz oczywiście tybetańską. Działa tu wiele organizacji tybetańskich, które oferują różnorodne kursy od jogi, lokalnej kuchni po naukę języka. Wiele osób decyduje się na wolontariat i np. uczy angielskiego dzieci uchodźców. Stąd wychodzi również wiele tras trekkingowych o różnej skali trudności.
Innym regionem o szczególnej urodzie jest Kaszmir, z uwagi na ukształtowanie terenu nazywany Szwajcarią wschodu. W Srinagarze, letniej stolicy stanu, znajdziemy wiztówkę tego kraju: pływające domy na jeziorze Dal. Niestety Kaszmir jest wciąż spornym terytorium i konflikt miedzy Indiami i Pakistanem hamuje tam rozwój turystyki. Chociaż nie notuje się tam już działań terrorystycznych wymierzonych w obcokrajowców, to wyjazd do Kaszmiru jest odradzany przez przewodniki. Zdarza się, że indyjskie biura podróży wykorzystują strach odwiedzających ten region, by zupełnie uzależnić od siebie turystów. Częstą praktyką jest oferowanie wyjątkowo tanich przelotów łącznie z niezobowiązującym pobytem w hotelu, co okazuje się sposobem na osaczenie i zastraszenie klienta. Prawda leży pośrodku, żadne trasy trekkingowe nie zbliżają się do linii demarkacyjnej oddzielającej wrogie strony. Większe miasta takie jak Srinagar i Dżammu oraz wioski leżące na głównych drogach uważane są za bezpieczne. Przebywając w Kaszmirze należy jednak zachowywać się rozsądnie: np. nie podróżować nocą.
Najbardziej kulturowo zbliżonym do Tybetu rejonem Indii jest Ladakh, o którym mówi się nawet ?Mały Tybet? (Ladakh leży w stanie Dżammu i Kaszmir przy granicy z Chinami). Stolica Leh, założona przez waleczne plemiona Khampów to ważny ośrodek buddyjski. Słynna Potala – siedziba Dalajlamy w Lhasie była ponoć wzorowana na pałacu z Leh. Widok gomp czyli klasztorów buddyjskich oraz księżycowa, surowa przyroda skalistych gór składają się na wyjątkową atmosferę tego miejsca. Leh leży na wysokości 3500 metrów, a zima jest tu wyjątkowo ostra. Drogi samochodowe są zwykle przejezdne tylko od czerwca do pażdziernika, niektóre nawet krócej (Manali – Leh, od lipca do połowy września). Rejony przygraniczne mogą wymagać specjalnych pozwoleń, dlatego należy pamiętać o dodatklowych fotografiach paszportowych.