Za oknem wielka przestrzeń – łąki, gdzieniegdzie kępy krzaków, drzewa. Na linii horyzontu majaczy czarny kontur lasu. Złociste słońce wschodzi nad Rosją, kula wypełniona blaskiem co i raz mieni się, przeciska do oczu poprzez liście mijanych drzew. Pociąg jedzie dosyć szybko, ale krajobraz się nie zmienia… od jakichś 12 godzin.
(W każdym wagonie jest takie miejsce)
* * *
W każdym wagonie jest takie miejsce, gdzie pali się papierosy, nie może go zabraknąć. W wagonach platzkartnych znajduje się ono na końcu korytarza, oddzielone od głównego pomieszczenia drzwiami, tuż przy przejściu do kolejnego wagonu. Pomieszczenie jest obskurne, jak to korytarz przy drzwiach w polskim, czy to w rosyjskim pociągu. Pomalowane jest jakąś ciemną olejną farbą – brązową, lub szarą. Na brudnej ścianie widnieje czerwony napis: „miesto dla kurienia”. Bez przerwy unosi się w nim dym, gęsty niczym kurz, zatrzymuje słońce, rzuca cień na podłogę i ściany, utrzymuje się w powietrzu jak zawiesina. Trudno się oddycha w tym zakątku, ale spotkać można wszystkich pasażerów, tam najczęściej nawiązują się pogawędki między nieznanymi ludźmi, którzy spędzą ze sobą w pociągu co najmniej kilka dni.
(Stojanki)
* * *
Zatrzymujemy się co 4-6 godzin, stoimy po 10-20-40 minut. Wychodzimy na papierosa, żeby nie dusić się w „miestu dla kurienia”. Na każdej stacji krzątają się babuszki sprzedając z przepastnych toreb i koszy wszystko co tylko się da. Od jedzenia – pasztecików z mięsem, kapustą, częściej z kartoszką, poprzez warzywa, owoce, także rękawiczki, czapki, kosze, torby, na pluszowych zabawkach kończąc. Jeden mężczyzna próbował sprzedać stary szklany żyrandol (po miesiącu wracając znowu go spotkaliśmy), dobrze szły truskawki, maliny, jagody. Babuszki to kobiety o wystraszonych, bądź cwaniackich spojrzeniach, twarze sterane życiem, plecy przygarbione, ubrane w sukienki równie wiekowe i podniszczone co one same.
Na peronach można spotkać ludzi o bardzo charakterystycznym wyglądzie. Trudno szukać takich ubiorów i fizjonomii poza Rosją. Trudno też tak do końca określić na czym polega ich wyjątkowość. Mój przyjaciel twierdzi, że rozpozna Rosjanina za granicą z niemal 100-procentową trafnością. Podobny sąd wypowiedział także autor „Wilczego notesu” Mariusz Wilk. Na stacji Kirow stał niewysoki człowiek, krzepki, o nieogolonej, charakterystycznej rosyjskiej twarzy, ubrany w marynarski podkoszulek w biało-czarne paski.
Gdzieś indziej mężczyzna w kwiecie wieku o twarzy pooranej zmarszczkami, z krzaczastymi wąsami, w materiałowych, czarnych spodniach i brązowej marynarce z brokatem a`la lata 60-te.
(Miesto dla kurienia)
* * *
Mężczyzna może trzydziestoletni, twarz ze śladem świeżego zarostu, lekko wystająca żuchwa, duże uszy, krótko obcięty, jak wszyscy zresztą (Mój przyjaciel Grzesiek, z długimi kudłami wyróżnia się bardzo). Włosy poprzygniatane, tak jak moje, w przeróżne starony mira. Jeszcze zaspany wychodzi na pierwszego porannego papierosa. Brązowe pomieszczenie, w którym jeszcze przed chwilą było rześkie poranne powietrze powoli, powoli napełnia się dymem. Mężczyzna powłóczy klapkami „Puma”, przybrudzone trzy paski dresu niemrawo połyskują w słońcu. Zmięta koszula z krótkim rękawem, w różnokolorowe pionowe pasy odkrywa duży, czarny tatuaż, zajmujący całe ramię, nie widzę jednak co przedstawia tatuaż. Mężczyzna gasi bezfiltrowego papierosa, gdy żar dochodzi do palców, zgrzytają drzwi, wychodzi.
Kobieta, chuda jak szkapa, wystające kości policzkowe, ćmi papierosa w kłębach dymu, chwilami mruży oczy. Ubrana w kwiecisty sukienko-szlafrok na podróż, na stopach podniszczone sandałki
* * *
Cztery osoby palą, dym podchodzi do gardeł, nosów, szczypie w oczy, toniemy w szarym, smrodliwym kurzu, wszystko nim przesiąknięte. Lampka wtłoczona w niewysoki sufit majaczy słabym światłem jak przez mgłę. Wychodzę prosto do okna, trochę powietrza, a potem znowu ludzki zaduch wagonu z oknami, które rzadko kiedy się otwierają.
(Opiekunowie wagonu)
* * *
Prowadnica jest tęgą kobietą, krągłą brunetką o nalanej twarzy, coś między bazarową a miastową babą, powiedzmy z Moskwy. Towarzyszący jej prowadnik to kawał chłopa, trochę gburowaty cwaniaczek. Mówimy, że mamy bilet do Irkucka, a chcemy się dostać trochę dalej, do Sludjanki. „Jakoś się dogadamy” odpowiada. Narzeka, że ludzie srają w ubikacji w pobliżu przedziału konduktorów, a myją się po drugiej stronie wagonu. Gdy ktoś idzie z papierem toaletowym, zawraca go i pokazuje drugą ubikację.
(Tam gdzie kończy się Europa)
* * *
Gdzieś za miastem Tjumień mają pojawić się charakterystyczne słupy oddzielające europejską część Rosji od azjatyckiej. Wypatrujemy ich, lecz nie dostrzegamy, być może akurat rżnęliśmy w karty z zapoznaną babuszką. W tym momencie powinniśmy przestawić zegarki o dwie godziny do przodu, ale po co? W pociągu ciągle obowiązuje czas moskiewski, cały rozkład jest ustawiony według niego. Gdy po trzech dobach wysiądziemy w Irkucku, będziemy mieli 5 godzin poślizgu w stosunku do Moskwy i 7 do Warszawy.
Słupy graniczne były jakieś pół godziny przed stacją Swierdłowsk.
(Noc, nie chce się spać)
* * *
Noc, nie chce się spać. Do wagonu restauracyjnego prowadzi droga przez dobrych kilka wagonów, będzie z pół kilometra (pociągi mają tu średnio 18-20 wagonów). Przebijamy się w pięciu – ja, moi znajomi – Grzesiek, Łukasz, Maciek i zapoznany chłopak – Igor. „Uże zakryto”, ale prosimy szefa, młodego chłopaka, ubranego trochę jak kelner, mającego azjatyckie rysy twarzy. Sprzedaje nam butelkę wódki. Kończy się na trzech. Wagon restauracyjny podobny do polskiego „Warsu”, z tym, że można tam wygodnie usiąść. Na całej długości porozstawiane w dwóch rzędach stoły. Na końcu, na jednym z nich wystawione produkty, które można kupić: ciastka, herbatniki, czekolada, piwo, wódka, jeżeli ktoś chce, może też zjeść coś konkretnego.
Kończymy drugą flaszkę, rżniemy z Igorem w karty, kolega leci po trzecią. Rozmowa zeszła na tematy historyczne: 1 i 17 września. Igor nie potrafi zrozumieć, że Sojuz siedemnastego po prostu napadł na Polskę i zabijał polskich żołnierzy, na mocy porozumienia z Niemcami. Coś tam mu się obiło o uszy, więc pyta nas, ale nie może zrozumieć, zwyczajnie nie pojmuje. Nawet jeśli napadli, to i tak to było jedyne wyjście, aby powstrzymać Rzeszę. A Hitler bardzo zły i tu się zgadzaliśmy, wypiliśmy za polsko-rosyjską przyjaźń i na tym zakończyliśmy dyskusję na temat: kto kogo wyzwolił i dlaczego. Po głowie obijała mi się niewybredna pioseneczka śpiewana już w 1920 roku, którą Kazik Staszewski wplótł w jeden ze swoich utworów:
„Ja myślałem że to śmieci
że to gówno z nieba leci
a to sowieci
sowieci
kryj się kryj”
(Status quo)
* * *
Świta, ćmimy z Grześkiem papierosy w „miestu dla kurienia”. Za oknem wielka przestrzeń, łąki, gdzieniegdzie kępy krzaków, drzewa. Na linii horyzontu majaczy czarny kontur lasu. Złociste słońce wschodzi nad Rosją, kula wypełniona blaskiem co i raz mieni się, przeciska poprzez liście mijanych drzew do naszych oczu. Pociąg jedzie dosyć szybko, ale krajobraz się nie zmienia… od jakiś 12 godzin. Grzesio patrząc na wschód słońca nuci macedońską piosenkę o zachodzie, ale komu to przeszkadza:
„zajdi sonce
zajdi pomroczi se”
(Nocnych rozmów ciąg dalszy)
* * *
Siedzimy z Igorem w restauracyjnym. Kolejny wieczór przy wódce. Igor, który jest Rosjaninem mieszkającym na Ukrainie, opowiada. Ma 18 lat, jest na pierwszym roku studiów ekonomicznych. Pierwszy raz przeleciał jakąś dziewczynę, za namową wujka, gdy miał lat dwanaście. Mieszka w Kijowie i ma wielu kumpli. Nieraz się za nich bił, a oni za niego. Po pijanemu opowiada o wielkiej, męskiej przyjaźni. Jeśli jesteś mężczyzną, oddasz życie za przyjaciela, jeśli jesteś mężczyzną musisz umieć pić, musisz postawić się silniejszemu i stracić zęby, gdy tak trzeba, bo inaczej nikt nie będzie się z tobą liczył, stracisz szacunek dla samego siebie, a to nie może się zdarzyć. Nigdy. Igor jest małym złodziejaszkiem, ale chciałby być większym. Mówi, że wszystkim rządzi mafia, mówi że żyje po prostu w takim kraju, w jakim się urodził. Pytamy, czy taka sytuacja jest dobra, czy zła. Nie bardzo rozumie pytania. Siedzi po uszy w tym gównie, w którym jest i nie wyobraża sobie innego.
(A jednak się kręci)
* * *
Wagon platzkartny to jedna wielka kupa łóżek. Nie istnieją przedziały. Łóżka pogrupowane są po sześć: cztery przy jednym oknie w poprzek wagonu, pomiędzy nimi jest stolik, potem ciasny korytarz i jeszcze dwa łóżka, przyklejone do drugiego okna wzdłuż wagonu. To dolne składa się w mały, ale całkiem praktyczny stolik z miejscami do siedzenia. W wagonie mieści się ponad pięćdziesiąt miejsc do leżenia, ludzie jadą po kilka dni w sporym tłoku, przy oknach, które się nie otwierają. Zaduch ludzki jest rzeczą normalną, trzeba się do niego przyzwyczaić. Po trzech dniach i nocach prawie nie zwracam na to uwagi, tym bardziej, że nie przebierałem się od pięciu dni, czyli wszystkich jakie spędziłem w podróży. Wagonem rządzą prowadnicy. Są to ludzie, którzy go obsługują i sprzątają, wyznaczają miejsca zadane w biletach, rozdają pościel, sprzedają herbatę z cukrem, wypuszczają lub nie na stojanki (to zależy od długości postoju). W przypadku naszego prowadnika pozwalają lub nie załatwić się w ubikacji. W każdym wagonie platzkartnym na korytarzu, przy oddzielonym przedziale prowadników jest maszyneria, z której w każdej chwili można za pomocą kranika, jak przy beczce z piwem, nalać sobie do kubka wrzątek, zalać herbatę, yum-yuma, czy inną zupkę z torebki. Jest to bardzo przydatna rzecz. Wagon jest urządzony bardzo praktycznie, poczynając od maksymalnego stłoczenia miejsc, poprzez stoliki i półki, ubikacje, kosze , „miesto dla kurienia”, a właśnie na maszynie do wrzątku kończąc.
Daniel Mieczkowski
Wau! Ten artykul rzeczywiscie robi wrazenie i pokazuje prawdziwy poziom polskiego „dziennikarstwa”.
Do Macieja: „Siedzi po uszy w tym gównie, w którym jest i nie wyobraża sobie innego.”
Jesli ty uwazasz ze nie jest to opinie generalizujace, negatywne, czyli nazywanie calego kraju tym obrzydliwym slowem, to rzeczywiscie nigdy sie nie porozumiemy.
Mam prosbe do redaktorow i adminow rozpatrzec mozliwosc usuniecia tego obrzydliwego i kompromitujacego artykulu.
Drogi Wasylu. Bardzo sie ciesze z powodu twojego zainteresowania. Masz prawo do wyrazania swojej opinii na temat artykulow i tak dlugo jak robisz to w sposob konstruktywny i kulturalny nikt tutaj nie bedzie ci niczego blokowal. Mam jednak pare uwag do ciebie.
Zauwaz ze w artykulach o Rosji autor nie podaje generalizujacych, negatywnych opinii na temat wszystkich Rosjan ani Rosji jako takiej. Ty natomiast w swoich komentarzach ocierasz sie o zniewazanie calego narodu sugerujac np. jakoby Polacy(w calosci) byli niedouczeni,zakompleksieni itp. Nieladnie.
Moderacja istnieje chyba we wszystkich portalach i komentarze ktore przestaja byc konstruktywna opinia o artykule a staja sie potokiem obrazliwych epitetow sa blokowane,nie ma to nic wspolnego z wolnoscia slowa tylko z poziomem dyskusji.
Witam, czemu nie umieszczone mego poprzedniego komentarza? To jest polska „europejskosc” i „wolnosc prasy”! Hipokryzja i tyle!
Zawsze kiedy spotykalem Polakow podrozujacych albo pracujacych w Rosji, staralem sie im pomagac i bylem bardzo przychylny, uzywalem mozliwosci cwiczyc jezyk Lema.
Po takich tekstach juz wiem ja bede traktowal Polakow w Rosji, zupelnie inaczej. Autor otworzyl mi oczy! Dziekuje mu bardzo.
Lubię Rosję. Ciekawi mnie Rosja. Nie sądzę, aby to był tekst antyrosyjski. Nie moja to wina, że dla dużej części tzw. „zwykłych” mieszkańców byłego imperium (Igor mieszkał na Ukrainie) Stalin jest postacią nie do ruszenia. Być może mój tekst jest obciążony kompleksem Rosji. Jakąś przekazywaną z pokolenia na pokolenie obawą przed tym krajem. W gruncie rzeczy jednak tekst ten jest opisem doświadczenia. Wydaje mi się, że tak samo potraktowałbym relację z jakiegokolwiek innego miejsca świata. Jednak wówczas z pewnością nie byłoby głosów mówiących o bezstronności. Właściwie bezstronność w opisie w ogóle nie byłaby wymagana. Tylko w przypadku Rosji tak mocno podkreśla się potrzebę bezstronności. Wynika to moim zdaniem w równym stopniu z kompleksów piszących, jak i czytających.
Czy w polskich mediach pojawi się kiedyś bezstronny i pisany bez kompleksów tekst o Rosji?
Brawo! Kolejny Polak wymiotuje swoje antyrosyjskie kompleksy na stronie internetowej. Biedny Igor, facet naprawde chcial sie zaprzyjaznic z polskimi rowiesnikami i nie wiedzial jakie g**no oni beda o nim pisali, napewno gdyby wiedzial, blisko by nie podszedl…